sobota, stycznia 06, 2018

Spacer z dzieckiem, czyli mission impossible

Spacer z dzieckiem, czyli mission impossible

Spacer czy też po prostu wyjście na pole (jestem z Krakowa ;-) ), na miasto czy po prostu do sklepu. 

Wyjście na spacer zanim pojawiło się dziecko:

To wszystko niegdyś tak proste, że w ogóle się nad tym nie zastanawiałam. Aby wyjść z domu po prostu:

  1. Ubierałam buty (ewentualnie płaszcz, jeśli było chłodno, lub parasol, jeśli padało). 
  2. Brałam torebkę. 
Minuta i byłam za drzwiami. 

Wyjście na spacer po pojawieniu się dziecka

Pojawiło się dziecko. Ile czasu teraz zajmuje mi wyjście w domu? Kto zgadnie? Średnio... godzinę (!). Czy jestem niezorganizowana? Może trochę. Czy robię różne rzeczy wolniej niż kiedyś i dlatego tyle to trwa? Bynajmniej. Wręcz wydaje mi się, że robię wszystko szybciej. Jeśli tak, to dlaczego tyle to trwa? A dlatego:

  1. Cały czas kontrolując co robi dziecko, podgrzewam odciągnięte wcześniej mleko.
  2. Cały czas kontrolując co robi dziecko, przygotowuję butelkę z wodą.
  3. Cały czas kontrolując co robi dziecko, do małego plastikowego pojemnika wkładam przekąskę dla dziecka.
  4. Cały czas kontrolując... O rany! Dziecko raczkuje do drzwi. Podciąga się do góry. Włącza mi się czerwona lampka rodzica: "Uwaga na jego palce!" Biegnę do dziecka. Odczepiam je od drzwi i kładę na macie w dużym pokoju. Podaję mu zabawkę, żeby go chwilkę zająć.
  5. Cały czas kontrolując co robi dziecko, przygotowuję torbę do wózka, do której wkładam: czystą pieluszkę (oczywiście wielorazową), butelkę z podgrzanym mlekiem, butelkę z wodą, pudełko z przekąską dla dziecka.
  6. Cały czas kontrolując co robi dziecko, sprawdzam, czy w torbie jest  (powinna być) pieluszka tetrowa, jakaś zabawka i wilgotne chusteczki zrobione z pieluchy flanelowej. 
  7. Nie ma tetry! Gdzie jest tetra? A dziecko? Co robi dziecko? Sprawdzam. Jeszcze się bawi. Dobrze. Co to było? Ach tak! Tetra. Podchodzę do szuflady z pieluszkami tetrowymi. Biorę jedną i wkładam do torby.
  8. Cały czas kontrolując co robi... Masakra! Dziecko zbliża się do gniazdka kontaktowego! Biegnę do dziecka i zmieniam jego trajektorię ruchu na przeciwną. Udało się! Teraz zmierza w bezpieczniejszym kierunku.
  9. Cały czas kontrolując co robi dziecko, szukam smoczka oraz łańcuszka do niego. Te dwie rzeczy zawsze w tajemniczy sposób znikają tuż przed spacerem. Nigdy nie ma ich tam, gdzie powinny być. Rozpoczynam poszukiwanie. Sypialnia? Nie ma. Łazienka? Też nie ma. Kuchnia? O! Jest smoczek! Leży koło mikrofalówki! Super! No ale jeszcze brakuje łańcuszka. Łańcuszek, łańcuszek. Gdzie się podział ten łańcuszek? Przypominam sobie, że wczoraj dziecko się nim wieczorem bawiło. Sprawdzam matę do zabawy. Jest! Łączę łańcuszek z cumlem i doczepiam do torebki, żeby nie zapomnieć i ponownie nie zgubić.
  10. Cały czas kontrolując co robi dziecko, biorę nosidełko mei tai na wypadek jeśli mój syn nie będzie już w stanie usiedzieć w wózku i będzie płakał (co czasem mu się zdarza). O tym jakże wspaniałym chusto-nosidełku będzie niedługo osobny post na blogu. :-)
  11. Cały czas kon... Dziecko płacze!!! Dlaczego płacze? Coś mu się stało? Biegnę do dziecka. Nic się nie stało. Po prostu płacze. Może jest zmęczone/głodne/ma brudną pieluchę/czegoś się przestraszyło? Trzeba sprawdzić.
  12. Biorę dziecko na karmienie. Dziecko je. "Czyli było głodne" - myślę. Zegar tyka. Minuty lecą. Jeszcze z domu nie wyszłam. Coś czuję, że daleko mi do wyjścia.
  13. Dziecko zjadło. Już nie płacze. Żeby było sprawniej, wkładam je do łóżeczka. "Przynajmniej będzie to przestrzeń zamknięta i dzięki temu szybciej się zbiorę do wyjścia" - myślę.
  14. Co ja teraz miałam przygotować? Zastanawiam się chwilę wybita z rytmu. Ale zanim sobie to przypomnę, słyszę płacz dziecka. 
  15. Idę do dziecka. Co się stało? Znowu nic. Wygląda po prostu na to, że nie chce być w łóżeczku, tylko na swojej macie w dużym pokoju.
  16. Wyjmuję dziecko z łóżeczka i zanoszę je na matę. Daję do ręki zabawkę i ponownie staram się sobie przypomnieć, co ja teraz miałam zrobić? 
  17. Już wiem! Sprawdzić prognozę pogody (temperaturę i oraz prawdopodobieństwo opadów). Gdzie jest moja komórka?
  18. Cały czas kontrolując co robi dziecko, zaczynam poszukiwania komórki. Duży pokój? Nie. Kuchnia? Też nie. Łazienka? Również nie. Sypialnia? Tak! Leży na szafce nocnej. Biorę komórkę i sprawdzam prognozę pogody. Zimno, ale bez opadów. 
  19. Cały czas kontrolując co robi dziecko, idę do sypialni w poszukiwaniu odpowiedniego ubrania dla dziecka na taką temperaturę. Spodnie (rajtki ma już na sobie), grube skarpety, sweter, kurtka i czapka. Wszystko jest za wyjątkiem kurtki. Gdzie jest kurtka? Moment. Trzeba spojrzeć na dziecko.
  20. Idę do dużego pokoju. Mój syn nie ma już w ręce zabawki. Idzie natomiast na czworakach w kierunku regału. Ponownie włącza mi się czerwona lampka rodzica: "Uwaga na szuflady! Zbyt łatwo się otwierają i dziecko może się przez to uderzyć!". Podchodzę szybko do dziecka. Ponownie sadzam je na macie tym razem dając mu do ręki, jak mi się wydaje, bardziej zajmującą zabawkę.
  21. Czego to ja nie mogłam znaleźć? - myślę. Aha! Kurtki. Gdzie jest ta kurtka? Przypominam sobie, że wczoraj po powrocie do domu położyłam ją na parapecie w sypialni. Najwidoczniej zapomniałam jej potem odłożyć na swoje miejsce. Podchodzę do parapetu. Jest kurtka!
  22. Cały czas kontrolując co robi dziecko, wyjmuję z szafki swoje buty i je zakładam na nogi.
  23. Cały cz... Dziecko płacze! Dlaczego znowu płacze? Głodne nie jest, bo przed chwilą jadło. Aha! Pewnie pielucha.
  24. Biorę dziecko do łazienki. Zdejmuję pieluchę. Brudna. Kupa. Kupę wyrzucam do toalety. "Jakie to szczęście, że istnieją papierki biodegradowalne" - myślę. Wkładam czysty wkład chłonny do otulacza. Zakładam pieluchę, ubieram rajtki. Ale zaraz. Idziemy na spacer. Spacer może się przedłużyć. Nigdy nic nie wiadomo. Może lepiej włożyć dwa wkłady do otulacza tak na wszelki wypadek? Tak tak. Lepiej. Na pewno lepiej. Zdejmuję dziecku rajtki, zdejmuję pieluchę, dokładam jeszcze jeden wkład chłonny, zapinam pieluchę, ponownie ubieram rajtki.
  25. Kurczę. Jestem już nieźle zmachana, a na pewno coś jeszcze zostało do zrobienia. Biorę z kuchni krzesełko do karmienia i stawiam je w przedpokoju. Sadzam dziecko na tymże krzesełku. Tak będzie szybciej. Przynajmniej będę mieć pewność, że mi dziecko nigdzie nie pójdzie i raz dwa ogarnę resztę przygotowań.
  26. Dziecko musnęło krzesełko i ryk. Najwyraźniej nie chce w tym momencie siedzieć na krzesełku, tylko dalej bawić się w dużym pokoju. OK. Kompromis. Kładę dziecko na podłodze w przedpokoju w pozycji do raczkowania. Tu będę mieć go na oku i mniej jest chwytnych powierzchni, na których może się podciągnąć do góry.
  27. Cały czas kontrolując co robi dziecko, staram się sobie przypomnieć, co ostatniego zrobiłam przed jego przewijaniem. Przypominam sobie, że założyłam buty. Wyjmuję wobec tego swój płaszcz i szalik z szafy i zakładam na siebie.
  28. Cały czas kont... Dziecko zbliża się do drzwi wyjściowych i zaczyna powoli piąć się ku górze. Biorę je na ręce. Teraz czas na ubranie małego. Idę z nim do sypialni. Siadam na łóżku. Zakładam mu spodnie i grube skarpety. Delikatny dźwięk niezadowolenia z jego strony, ale nie słyszę jeszcze stanowczego sprzeciwu, wobec czego kontynuuję proces ubierania. Kurtka. Pierwszy rękaw. Brwi dziecka skrzywiają się osiągając kształt slasha i backslasha, czy też, jak to przepięknie brzmi w języku naszym ojczystym ,ukośnika i ukośnika wstecznego: /\. Oznacza to tylko jedno: "Co ty, mamo, wyprawiasz?!". "Aha! Zaraz się zacznie" - myślę sobie. Przymierzam się do założenia dziecku drugiego rękawa. No i oprócz brwi /\, pojawia się wykrzywienie warg w formie tyldy, czyli tzw. fali lub wężyka: ~. A do tego twarz dziecka nabiera coraz żywszego koloru. "Trzy, dwa, jeden" - liczę w myślach. Płacz. Nie zważając na ukośne brwi, falujące usta ani pomidorowy kolor twarzy, sprawnie zakładam dziecku drugi rękaw kurtki. Udało się. Nastała cisza i spokój. Może którąś/któregoś z Was zastanowi dlaczego w zimie nie zakładam dziecku kombinezonu? Nie zakładam, ponieważ reakcja mojego syna była jeszcze szybsza, głośniejsza i czerwieńsza na kombinezon niż na kurtkę. Podczas ubierania kombinezonu moje dziecko przez cały czas wyglądało mniej więcej tak:

!!!

/\

oo
-
~

Jak widać, radością to mój syn w kombinezonie nie tryska. Tak wyglądał po jego założeniu: 

wyjście na spacer z dzieckiem

29. Biorę syna pod pachę. Zakładam na jedno ramię swoją torebkę i torbę do wózka. Podchodzę do drzwi i przypominam sobie, że zapomniałam wziąć jeszcze kocyka. Obładowana balastem ludzko-materialnym wchodzę do sypialni. Widzę, że kocyk znajduje się w łóżeczku. Nie ma szans, żeby sięgnąć do niego trzymając w rękach dziecko. 

30. Kładę dziecko na łóżku i wyciągam kocyk z kołyski. Ponownie biorę dziecko na ręce i idę w kierunku drzwi. Wychodzę na klatkę schodową. Zamykam drzwi na klucz i schodzę 3 piętra w dół do wózkowni. Otwieram drzwi do wózkowni. Wkładam dziecko do wózka i wtedy nagle orientuję się, że zapomniałam wziąć czapki. Może nie będzie mu zimno? - łudzę się, mimo że wiem, że na polu minus 5 stopni i wiatr. "Zostawić w wózkowni dziecko i wbiec szybko na trzecie piętro do mieszkania, wziąć czapkę i zbiec szybciutko bez ośmiokilowego balastu?" - marzę wiedząc, że nie ma takiej możliwości. 

31. Wyjmuję dziecko z wózka. I powoli (bo nie mam już siły) wchodzę na trzecie piętro. Otwieram drzwi. Biorę czapkę, która była już specjalnie przygotowana na szafce w przedpokoju, ale i tak musiałam o niej zapomnieć. Wychodzę na klatkę schodową i zamykam drzwi. Schodzę trzy piętra w dół do wózkowni. Wsadzam dziecko do wózka, przykrywam nogi kocykiem. Zapinam szelki w wózku. Sprawdzam, czy dobrze zawiesiłam torbę. 

32. Wszystko gra. Nie chce mi się wierzyć. Na pewno o czymś zapomniałam. Wychodzę z wózkowni. Zamykam drzwi. Wychodzę z bloku. Zauważam, że już zaczyna się ściemniać. "No nic" - myślę sobie. "Na szczęście na osiedlu jest dużo latarni". 

33. Z niedowierzaniem, że w końcu mi się udało, rozpoczynam spacer. Mission impossible  accomplished.

Czy tylko dla mnie spacer to mission impossible?


Czy jestem jedyną mamą, dla której wyjście z domu to prawdziwa mission impossible? Nie sądzę. ;-) Czy znam mamy, którym udaje się codziennie chodzić na regularne spacery? Tak. Czy wychodzę codziennie na spacer? Nie, bo, jak możecie się domyśleć po przeczytaniu 33 punktów, jak to po kolei wygląda, często po prostu mi się nie chce. A jak już idę, to zwykle, żeby coś przy okazji załatwić, albo kiedy mój syn domaga się wyjścia (czyt. żadna inna technika go nie ucisza). ;-)

A jak słyszę o mamach, co dwa razy dziennie chodzą na spacerki (zdrobnienie jest tu celowe ;-)), to nie wiem, co o tym myśleć. Znaczy się wiem. Myślę wtedy: %#^&@!!! Moja mama ponoć chodziła dwa razy... codziennie...

Spacer u Matki Feministki, czyli Agnieszki Graff

Dlatego z uśmiechem i niejako radością, że nie jestem w tym odosobniona przeczytałam fragment felietonu Agnieszki Graff z jej książki "Matka feministka", w którym napisała: 

"W okolice huśtawek docieram zziajana, bez śniadania, dumna, że w ogóle udało mi się wyjść z domu. Łatwo powiedzieć: weź i wyjdź. Nie wypuszczając dziecka z ramion, zgromadź potrzebne do wyjścia przedmioty (smoczek, soczek, zabawka, pieluszki, klucze, gdzie są klucze?" załóż buty i kurtkę (przegrzane dziecko dostaje czkawki), po czym okutaj małego w  odpowiednią ilość warstw, posmaruj kremem i upchnij do wózka. Jeszcze pies (gdzie smycz?) i możemy wyjść. 

Poranny spacer zaczynałam z dwugodzinnym poślizgiem. Uświadamiał mi to widok błogo uśmiechniętej brunetki, którą często mijałam po drodze. Wracała właśnie z parku z swoją schludną i grzeczną trójką (jedno w wózku, jedno w chuście, kolejne drepce przy wózku), a mnie witała z uprzejmym i (chyba) lekko ironicznym uśmiechem. Uśmiechałam się półgębkiem, ratując resztki godności. Na tym etapie zwykle niosłam już małego na rękach, nogą popychając wózek z przywiązanym do niego ciężko obrażonym psem. Wszelkie próby ulokowania dziecka w wózku kończyły się wyciem".

Jak ja Panią, Pani Agnieszko, rozumiem.

Spacer... Czasem mi się to udaje. ;-)


Jeśli interesuje Was śledzenia moich dalszych perypetii spacerowych, zapraszam na kolejny post na ten temat: spacer z dzieckiem wersja 2.0.


wyjście na spacer z dzieckiem

6 komentarzy:

  1. zabezpieczenia do kontaktów itd. oraz słowo-klucz: kojec ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zabezpieczenia do kontaktów zakupię niebawem. Mój syn dopiero co zaczął raczkować. Dość wcześnie, więc nie byłam na ten zakup przygotowana. ;-) A co do kojca, to cały czas waham się nad jego zakupem. Jakoś te barierki zbyt przypominają mi więzienie. No chyba że mowa o kojcu siateczkowym, ale w domu mam 3 koty, więc coś takiego odpada. ;-)

      Usuń
    2. lepsze "więzienie" niż wypadek..;)

      Usuń
  2. Na polepsze szansy na szybsze wyjscie na spacery najlepszy jest gotowy plecak - w nim masz wszystko, pieluszki i chusteczki (zapas na trzy dni), zmiane ubran w razie wypadku, chusteczki higieniczne, zel do dezybfekcji rak, zabawki, suche przekaski i zupki pakowane prozniowo. Mozesz sobie to wszystko sprawdzic przed spaniem, wiec rano juz odchodzi Ci 2/3 pracy i latania. Musisz tylko zapamietac zeby zapakowac swieza wode. Podziwiam Cie, ze pomimo tego ze (wydaje mi sie) karmisz piersia, chce Ci sie bawic w butelki i wody itp. Dla mnie jednym z plusow karmienia piersia bylo wlasnie to, ze moglam wyjsc z domu nie myslac o mleku. A karmilam wszedzie, w autobusie, pociagu, samolocie, na lawkach w parku i centrum handlowym. Ale bylam poza domem z synkiem codziennie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomysł dobry. Stosuję go raz w tygodniu, kiedy przedpołudniem idę na basen. Dzień wcześniej wieczorem wkładam do niego strój dziecka, mój kostium, klapki i czepek, nasze ręczniki oraz kosmetyczkę. ;-) Metoda się sprawdza, więc postaram się rozwinąć ją może rzeczywiście i na spacery. :-)
      To prawda. Karmię piersią. Ale kiedy wychodzę na spacer, wolę wziąć trochę odciągniętego mleka oraz teraz, kiedy moje dziecko je już stałe produkty, również wodę. Ja z kolei podziwiam Cię za to, że nie odciągałaś mleka i na całkowitym luzie wszędzie karmiłaś. Robiłam tak częściej, kiedy mój syn był malutki. Teraz z większym dzieckiem jest mi trudniej i zwykle w domu karmię go po prostu na leżąco.

      Usuń

• Za wszystkie komentarze z góry bardzo dziękuję :-)
• Obraźliwe komentarze będą usuwane

Copyright © 2016 Mama pod prąd , Blogger