Po niedawnym poście na blogu dotyczącym niecnych technik reklamodawców wymierzonych w bezbronne dzieci, obiecałam Wam podsunąć pomysł, jak nauczyć naszych najmłodszych radzenia sobie ze sztuczkami marketingowymi.
wtorek, listopada 27, 2018
"Chciejosztuczki", czyli jak uświadomić dziecko, czym są triki marketingowe.
piątek, listopada 23, 2018
Bezpieczne kosmetyki jednoskładnikowe dla dziecka i dorosłych
W jednym z moich wcześniejszych artykułów było już o szkodliwych substancjach w kosmetykach (również tych dla dzieci). Tym razem nie będzie już o tym, co co jest złe, ale o tym, co dobre. Jakie produkty są wobec tego zdrowe, nie uczulają, a do tego śmiesznie tanie? Zapraszam do poznania tajemnic jednoskładnikowych produktów używanych przez cała moją rodzinę. :-)
poniedziałek, listopada 19, 2018
Dzieci = mali konsumenci
Jak ja się cieszę, że nie mamy w domu telewizji!
Jak ja się cieszę, że na razie mój syn nie chodzi do żłobka!
Jak ja się cieszę, że moje dziecko jest jeszcze za małe na oglądanie filmów w kinie!
Dlaczego się z tego wszystkiego tak cieszę?
Ano dlatego, że jak na razie jestem w stanie go uchować przed pazernym konsumpcjonizmem coraz częściej wybierającym dzieci na swoje ofiary. Wiem, że moja dogodna sytuacja jest tylko chwilowa, że prędzej czy później ulegnie zmianie, że moje dziecko w przyszłości (i to raczej bliższej niż dalszej) zacznie na nas wymuszać zakup mnóstwa zupełnie mu tak naprawdę niepotrzebnych rzeczy. Dlaczego jestem co do tego przekonana? Gdyż wiem, jak trudno nawet nam, dorosłym, być odpornym na niecne praktyki marketingowe. A co dopiero dzieciom...
Dlaczego się z tego wszystkiego tak cieszę?
Ano dlatego, że jak na razie jestem w stanie go uchować przed pazernym konsumpcjonizmem coraz częściej wybierającym dzieci na swoje ofiary. Wiem, że moja dogodna sytuacja jest tylko chwilowa, że prędzej czy później ulegnie zmianie, że moje dziecko w przyszłości (i to raczej bliższej niż dalszej) zacznie na nas wymuszać zakup mnóstwa zupełnie mu tak naprawdę niepotrzebnych rzeczy. Dlaczego jestem co do tego przekonana? Gdyż wiem, jak trudno nawet nam, dorosłym, być odpornym na niecne praktyki marketingowe. A co dopiero dzieciom...
czwartek, listopada 08, 2018
Redukcja kosmetyków, czyli jak zaoszczędzić spore pieniądze
Dzisiejszy wpis będzie w duchu oszczędności, tak zwanego less waste oraz naturalnej pielęgnacji. Nie chcę Was po raz enty zanudzać tą samą historią o tym, jak to się zaczęło. Powiem tylko, że na pewno motorem do zmian była moja pierwsza ciąża. Krokiem numer jeden było przejście na naprawdę naturalną pielęgnację, a krokiem numer dwa - spore ograniczenie ilości stosowanych przeze mnie mazideł. Dla tych, którzy jeszcze nie czytali całej historii o tym, od czego to się zaczęło, polecam mój wcześniejszy wpis, w którym dokładnie opisuję historię reakcji alergicznej na pseudo naturalne (i drogie !) kosmetyki marki Yves Rocher.
Zmiany w pielęgnacji swojego ciała rozpoczęłam będąc jeszcze w ciąży z Sebastianem, czyli w 2016 roku. Dziś, po dwóch latach, już wiem, że te zmiany pozostaną ze mną na zawsze. Warto zaznaczyć, że informacje, które podaję poniżej nie są jedynie sugestiami zmian dla kobiet w ciąży i młodych matek karmiących piersią. Bynajmniej! Z porad tych może skorzystać każdy bez względu na swój wiek i płeć.
Zmiany w pielęgnacji swojego ciała rozpoczęłam będąc jeszcze w ciąży z Sebastianem, czyli w 2016 roku. Dziś, po dwóch latach, już wiem, że te zmiany pozostaną ze mną na zawsze. Warto zaznaczyć, że informacje, które podaję poniżej nie są jedynie sugestiami zmian dla kobiet w ciąży i młodych matek karmiących piersią. Bynajmniej! Z porad tych może skorzystać każdy bez względu na swój wiek i płeć.
Jestem jednak świadoma, że nie każdy ma taką skórę jak ja (sucha i raczej bezproblemowa), dlatego też pewnie nie każda zmiana, jaka sprawdziła się u mnie, będzie strzałem w dziesiątkę u każdego z Was. Niech te porady wyznaczą Wam po prostu ogólną ścieżkę poszukiwań tych najlepszych dla Was i zarazem najtańszych zamienników kosmetycznych.
Tak wyglądam po 2 latach ograniczonego używania kosmetyków |
Kasa, luz i czas
Co zyskałam dzięki zmianom, które Wam zaraz przybliżę? Na pewno więcej pieniędzy w portfelu. Jak wiele zaoszczędziłam, zobaczycie na końcu tego artykułu. Szczerze mówiąc, to sama jestem zaskoczona, że aż tyle. Skąd tak duże oszczędności? Ponieważ obecnie kupuję co najmniej o połowę mniej kosmetyków niż kiedyś. Ponadto, wiele z nich to produkty jednoskładnikowe, które są bardzo tanie, mimo że jakościowo pierwsza klasa.
Drugą rzeczą to na pewno luz podczas zakupów choćby w takich dużych drogeriach jak Rossmannie czy Hebe. Teraz, kiedy idę do drogerii (choć i tak zwykle wybieram drogerie lub mydlarnie internetowe), prawie zawsze wiem, czego szukam, więc zakupy kosmetyczne robię w mgnieniu oka i bez stresu, że nie znajdę ciekawego produktu. Wchodzę, biorę potrzebny mi produkt, płacę i wychodzę. 5 minut i zakupy z głowy.
I, tak jak napomniałam w przed chwilą, czas. Obecnie nie spędzam pół godziny, czy też nawet całej godziny w drogerii (a kiedyś tak bywało). Teraz po 5 minutach zakupy mam z głowy. To niesamowita ulga dla mnie - nielubiącej chodzić po sklepach. Wchodząc do sklepu, wiem, czego chcę. Udaję się do konkretnego działu i sięgam po wcześniej wybrany już w domu kosmetyk. Nie tracę więc czasu na analizę jego składu, bo wiem, jaki jest oraz na porównanie podobnych produktów leżących obok niego na półce.
Drugą rzeczą to na pewno luz podczas zakupów choćby w takich dużych drogeriach jak Rossmannie czy Hebe. Teraz, kiedy idę do drogerii (choć i tak zwykle wybieram drogerie lub mydlarnie internetowe), prawie zawsze wiem, czego szukam, więc zakupy kosmetyczne robię w mgnieniu oka i bez stresu, że nie znajdę ciekawego produktu. Wchodzę, biorę potrzebny mi produkt, płacę i wychodzę. 5 minut i zakupy z głowy.
I, tak jak napomniałam w przed chwilą, czas. Obecnie nie spędzam pół godziny, czy też nawet całej godziny w drogerii (a kiedyś tak bywało). Teraz po 5 minutach zakupy mam z głowy. To niesamowita ulga dla mnie - nielubiącej chodzić po sklepach. Wchodząc do sklepu, wiem, czego chcę. Udaję się do konkretnego działu i sięgam po wcześniej wybrany już w domu kosmetyk. Nie tracę więc czasu na analizę jego składu, bo wiem, jaki jest oraz na porównanie podobnych produktów leżących obok niego na półce.
Z jakich kosmetyków zrezygnowałam przez ostatnie dwa lata?
1. Peeling do ciała
Kiedyś używałam peelingu morelowego marki Yves Rocher. Jego cena za opakowanie o pojemności 150 ml to aż 33.90 PLN.
Jakiego peelingu używam teraz? Domowej roboty, który robi się dosłownie w minutę. Czego do niego używam? Fusów z kawy, oleju migdałowego i cynamonu. W jakich proporcjach? Na oko. Tak żeby otrzymać niebyt suchą, ale też niezbyt wodnistą papkę. Cena takiego peelingu? Prawie żadna, ponieważ kawę i tak bym piła, cynamon i tak bym miała w kuchni, a olej migdałowy też cały czas mam, a kupuję go bardzo tanio (około 30 złotych za litr oleju; taka ilość starcza mi aż na rok użytkowania).
Jakiego peelingu używam teraz? Domowej roboty, który robi się dosłownie w minutę. Czego do niego używam? Fusów z kawy, oleju migdałowego i cynamonu. W jakich proporcjach? Na oko. Tak żeby otrzymać niebyt suchą, ale też niezbyt wodnistą papkę. Cena takiego peelingu? Prawie żadna, ponieważ kawę i tak bym piła, cynamon i tak bym miała w kuchni, a olej migdałowy też cały czas mam, a kupuję go bardzo tanio (około 30 złotych za litr oleju; taka ilość starcza mi aż na rok użytkowania).
źródło: https://www.yves-rocher.pl/ |
2. Balsam po kąpieli
Kiedyś używałam balsamów marki Yves Rocher oczywiście. ;-) Najczęściej stosowałam mleczko do ciała z ich gamy Plaisirs Nature z oliwą z oliwek. Cena za jedno opakowanie o pojemności 390 ml to 25.90 PLN.
Co stosuję teraz? Po prostu olejek ze słodkich migdałów. Jest o wiele bardziej wydajny niż mleczko, całkowicie naturalny i o niebo tańszy. Jak napisałam już wcześniej, olej kupuję w litrowych opakowaniach w cenie około 30 PLN za litr. Jak stosuję ten olejek, żeby nawilżał, a nie wysuszał? Po skończonym prysznicu, ale jeszcze przed wytarciem ciała w ręcznik, wsmarowuję w ciało troszkę olejku. Następnie wycieram się w ręcznik. Efekt wow gwarantowany.
Co stosuję teraz? Po prostu olejek ze słodkich migdałów. Jest o wiele bardziej wydajny niż mleczko, całkowicie naturalny i o niebo tańszy. Jak napisałam już wcześniej, olej kupuję w litrowych opakowaniach w cenie około 30 PLN za litr. Jak stosuję ten olejek, żeby nawilżał, a nie wysuszał? Po skończonym prysznicu, ale jeszcze przed wytarciem ciała w ręcznik, wsmarowuję w ciało troszkę olejku. Następnie wycieram się w ręcznik. Efekt wow gwarantowany.
źródło: https://www.yves-rocher.pl/ |
3. Olejek przeciw rozstępom w ciąży
Na początku pierwszej ciąży stosowałam chyba najtańszą na rynku (ale bardzo dobrą w składzie) oliwkę dla kobiet w ciąży przeciw rozstępom, czyli tę z Rossmanna o nazwie Babydream Mamas. Koszt takiej oliwki to 13.99 PLN za opakowanie o pojemności 250 ml.
Jednak po jakimś czasie i ona okazała się zbędna. Teraz wystarczy mi po prostu najzwyczajniejszy olej ze słodkich migdałów lub ewentualnie - jeśli skóra miejscami potrzebuje jeszcze większego nawilżenia - masło shea (7 PLN za opakowanie o pojemności 125 g).
Jednak po jakimś czasie i ona okazała się zbędna. Teraz wystarczy mi po prostu najzwyczajniejszy olej ze słodkich migdałów lub ewentualnie - jeśli skóra miejscami potrzebuje jeszcze większego nawilżenia - masło shea (7 PLN za opakowanie o pojemności 125 g).
źródło: https://www.rossmann.pl/ |
4. Płyn do demakijażu oczu
Kiedyś stosowałam dwufazowy płyn do demakijażu oczu z wyciągiem z bławatka BIO oczywiście marki Yves Rocher. Cena za opakowanie o pojemności 100 ml to 24.90 PLN.
Jak się jednak okazało również i ten produkt jest zupełnie niepotrzebny (nawet jeśli stosuje się wodoodporne kosmetyki). Tak naprawdę jakikolwiek olej nawet ten spożywczy poradzi sobie z demakijażem oczu. Ja jednak zdecydowałam się używać do tego celu mojego ulubionego kosmetycznego oleju ze słodkich migdałów. Cena za olejek ze słodkich migdałów? Praktycznie żadna, ponieważ do demakijażu oczu używam znikomych ilości olejku. Jak go stosuję? Zwilżam wacik do demakijażu wodą, po czym nalewam na niego troszkę olejku, przykładam do powieki, odczekuję chwilę i przecieram powiekę. Efekt lepszy niż po wspomnianym płynie do demakijażu. A do tego w 100% naturalny, niedrażniący oraz bezzapachowy. Jak dla mnie rewelacja!
Jak się jednak okazało również i ten produkt jest zupełnie niepotrzebny (nawet jeśli stosuje się wodoodporne kosmetyki). Tak naprawdę jakikolwiek olej nawet ten spożywczy poradzi sobie z demakijażem oczu. Ja jednak zdecydowałam się używać do tego celu mojego ulubionego kosmetycznego oleju ze słodkich migdałów. Cena za olejek ze słodkich migdałów? Praktycznie żadna, ponieważ do demakijażu oczu używam znikomych ilości olejku. Jak go stosuję? Zwilżam wacik do demakijażu wodą, po czym nalewam na niego troszkę olejku, przykładam do powieki, odczekuję chwilę i przecieram powiekę. Efekt lepszy niż po wspomnianym płynie do demakijażu. A do tego w 100% naturalny, niedrażniący oraz bezzapachowy. Jak dla mnie rewelacja!
5. Płyn do demakijażu twarzy
To jeszcze jeden kosmetyk, którego się pozbyłam ze swojej kosmetyczki. Kiedyś najczęściej używanym przeze mnie mleczkiem do demakijażu było łagodzące mleczko do demakijażu z serii Sensitive Végétale oczywiście, a jakże, marki Yves Rocher! ;-) Cena za opakowanie o pojemności 200 ml to 29.90 PLN.
Czego używam teraz? Pewnie nie zdziwi Was, kiedy powiem, że... olejku ze słodkich migdałów. Aplikuję go w ten sam sposób, jak w przypadku demakijażu oczu. Cena? Niemal żadna. Efekt? Wspaniały.
Czego używam teraz? Pewnie nie zdziwi Was, kiedy powiem, że... olejku ze słodkich migdałów. Aplikuję go w ten sam sposób, jak w przypadku demakijażu oczu. Cena? Niemal żadna. Efekt? Wspaniały.
źródło: https://www.yves-rocher.pl/ |
6. Dezodorant
Kiedyś stosowałam antyperspirant marki... ha! tym razem nie Yves Rocher tylko Vichy. Czyli jeszcze wyższa półka cenowa. Zwykle starałam się polować na oferty na ten antyperspirant. Najtańszą możliwą ceną za jedno opakowanie o pojemności 50 ml było 24.99 PLN, ale rzadko udawało mi się go upolować aż w tak niskiej cenie. Często płaciłam niestety 30 PLN albo i nawet 35 PLN za opakowanie.
Jakiego dezodorantu używam teraz? Domowej roboty, który jest niesamowicie wydajny, skuteczny i do tego jeszcze śmiesznie tani. Robi się go, podobnie jak peeling kawowy, w minutę. Co jest potrzebne do jego wykonania? 4 łyżki oleju kokosowego, 3 łyżki sody oczyszczonej oraz 3 łyżki skrobi ziemniaczanej. Cena? Niewielka. Najdroższym składnikiem jest nierafinowany olej kokosowy, którego ja akurat i tak używam na co dzień w kuchni w sporych ilościach. Czasem uda mi się go kupić w Lidlu za 17.99 PLN za 500 ml. Taki z zieloną etykietką marki House of Asia. Pozostałe składniki cenowo są praktycznie niewyczuwalne. Dezodorant wykonany z takiej ilości składników trwa, trwa i trwa. Na cały dzień wystarczy bowiem użyć wielkość odpowiadającą dwóm zielonym groszkom (po groszku na pachę).
Jakiego dezodorantu używam teraz? Domowej roboty, który jest niesamowicie wydajny, skuteczny i do tego jeszcze śmiesznie tani. Robi się go, podobnie jak peeling kawowy, w minutę. Co jest potrzebne do jego wykonania? 4 łyżki oleju kokosowego, 3 łyżki sody oczyszczonej oraz 3 łyżki skrobi ziemniaczanej. Cena? Niewielka. Najdroższym składnikiem jest nierafinowany olej kokosowy, którego ja akurat i tak używam na co dzień w kuchni w sporych ilościach. Czasem uda mi się go kupić w Lidlu za 17.99 PLN za 500 ml. Taki z zieloną etykietką marki House of Asia. Pozostałe składniki cenowo są praktycznie niewyczuwalne. Dezodorant wykonany z takiej ilości składników trwa, trwa i trwa. Na cały dzień wystarczy bowiem użyć wielkość odpowiadającą dwóm zielonym groszkom (po groszku na pachę).
źródło: źródło: https://www.yves-rocher.pl/ |
7. Krem do rąk
Kiedyś myślałam, że jest to absolutnie niezbędny kosmetyk. I co się okazało? Że jest zupełnie na odwrót. Jest to właśnie jeden z bardziej niepotrzebnych produktów. Kiedyś jako krem rąk używałam balsamu do rąk na zimną pogodę z masłem shea marki Yves Rocher ;-). Cena za opakowanie o pojemności 50 ml to 21.90 PLN.
Teraz stosuję samo masło shea. Efekt jeszcze lepszy, produkt w 100% naturalny, a do tego jeszcze tani (7 PLN za opakowanie o pojemności 125 g) i o wiele bardziej wydajny niż wspomniany wcześniej krem. Ilość potrzebna do nasmarowania obydwu rąk jest śmiesznie mała: wielkość jednego zielonego groszku albo i mniej.
Teraz stosuję samo masło shea. Efekt jeszcze lepszy, produkt w 100% naturalny, a do tego jeszcze tani (7 PLN za opakowanie o pojemności 125 g) i o wiele bardziej wydajny niż wspomniany wcześniej krem. Ilość potrzebna do nasmarowania obydwu rąk jest śmiesznie mała: wielkość jednego zielonego groszku albo i mniej.
źródło: https://www.yves-rocher.pl/ |
8. Krem do stóp
Kolejny zbędny kosmetyk, który wcześniej był u mnie na porządku dziennym. Jaki dokładnie produkt stosowałam? Krem intensywnie odżywiający do suchych stóp z lawendą bio oraz olejkiem makadamia. Cena za ten krem to 24.90 PLN za opakowanie o pojemności 50 ml.
Co stosuję teraz? Po prostu masło shea, które jest niesamowicie wydajne i tanie. Efekty? Lepsze niż po wyżej wymienionych kosmetykach z Yves Rocher.
Co stosuję teraz? Po prostu masło shea, które jest niesamowicie wydajne i tanie. Efekty? Lepsze niż po wyżej wymienionych kosmetykach z Yves Rocher.
źródło: https://www.yves-rocher.pl/ |
9. Peeling do stóp
Do kremu do stóp co więcej, o zgrozo!, czasem dokupywałam do kompletu również peeling do stóp. Jak teraz na to patrzę z perspektywy czasu, to byłam chyba nienormalna. :P Stosowałam peeling do stóp z lawendą bio marki Yves Rocher. Koszt takiego peelingu to 19.90 PLN za opakowanie o pojemności 50 ml.
Obecnie jako peeling do stóp używam po prostu kawowego peelingu do ciała domowej roboty, który - jak napisałam już wcześniej - praktycznie nic nie kosztuje.
Obecnie jako peeling do stóp używam po prostu kawowego peelingu do ciała domowej roboty, który - jak napisałam już wcześniej - praktycznie nic nie kosztuje.
źródło: https://www.yves-rocher.pl/ |
10. Balsam do ust
Kolejny jak się okazało zbędny kosmetyk. Co prawda nie wyeliminowałam go w 100%, ponieważ moje wargi mają ogromną tendencję do wysychania (obawiam się, że dzieje się tak, ponieważ przez minimum 20 lat używałam ton pomadek nawilżających najróżniejszej jakości nie tyle z konieczności co niejako z przyzwyczajenia i podejrzewam, że przez to moje wargi są teraz takie dziadowskie. Przyzwyczaiły się bowiem do hektolitrów kosmetyków). Zanim przestałam używać produktów marki Yves Rocher, najczęściej wybieraną przez mnie pomadką do ust był balsam do ust masło karite. Jego cena za opakowanie 4.8 g to 9.90 PLN.
W tym momencie stosuję naprzemiennie masło shea i pomadkę peelingującą polskiej naturalnej marki Sylveco. Cena tej pomadki to około 11 PLN za 4.6 g, czyli nawet nieco drożej od analogicznego kosmetyku z Yves Rocher. Natomiast jakość pomadki Sylveco jest o niebo lepsza i, co więcej, jest ona również o wiele bardziej wydajna.
W tym momencie stosuję naprzemiennie masło shea i pomadkę peelingującą polskiej naturalnej marki Sylveco. Cena tej pomadki to około 11 PLN za 4.6 g, czyli nawet nieco drożej od analogicznego kosmetyku z Yves Rocher. Natomiast jakość pomadki Sylveco jest o niebo lepsza i, co więcej, jest ona również o wiele bardziej wydajna.
Ile udało mi się zaoszczędzić w rok?
Żebyście zobaczyli, jak te kilka zmian kosmetycznych wpłynęło na mój portfel, popatrzcie na poniższą tabelkę. Wychodzi z niej, że jedynie na tych 10 zmianach w ciągu roku zaoszczędziłam niemal 900 złotych!
A co Wy możecie wyrzucić ze swojej kosmetyczki?
Przyglądnijcie się swojej kosmetyczce. Może są w niej jakieś kosmetyki, które można albo całkowicie wyeliminować, albo zastąpić tańszymi, naturalniejszymi i lepszymi jakościowo produktami? Jak widzicie chyba warto dokonać takich zmian. Dzięki temu nie tylko oszczędzacie całkiem spore pieniądze, ale również zyskujecie więcej czasu, który możecie spożytkować w znacznie przyjemniejszy sposób niż na włóczenie się pomiędzy sklepowymi półkami. Choćby spędzając go wśród swoich najbliższych.
Jeśli spodobał Ci się ten wpis i chcesz być na bieżąco z moimi działaniami i niczego nie przegapić:
- obserwuj mnie na Facebooku - Mama pod prąd FB
- zaglądaj do mnie na Instagramie - Mama pod prąd Instagram
piątek, listopada 02, 2018
Ubrania dla niemowląt - moje hity i kity
Co spędza sen z oczu większości przyszłych rodziców? Wyprawka dla noworodka rzecz jasna! Jak się jednak okazuje, nie taki diabeł straszny, jak go malują. Tak naprawdę niewiele rzeczy z tych reklamowanych jako niezbędne będą w rzeczywistości potrzebne. Pisałam już o tym w jednym z moich wcześniejszych postów na blogu: jak można oszczędzać zarówno będąc w ciąży, jak i po narodzeniu dziecka. Dużo dodatkowych pomysłów o tym, jak oszczędzać możecie również znaleźć klikając na dział oszczędności znajdujący się u góry bloga.
Ubrania dla dzieci - noworodek to nie lalka
Moje pierwsze dziecko urodziło się na początku marca, drugie urodzi się w grudniu. Jak widzicie, obydwoje wybrali przyjście na świat w zimnych miesiącach. Dlatego moje hity i kity będą się raczej odnosić do tych zimniejszych miesięcy (choć nie tylko). Powiem Wam, co z ubrań warto kupić, a czego unikać szerokim łukiem, nawet jeśli by było nie wiem jak przepiękne. Niektóre rzeczy, wydaje mi się, zostały chyba zaprojektowane celowo, żeby jeszcze bardziej utrudnić życie rodzicom. Owszem na lalki dałoby się taką odzież założyć. Jednak warto sobie wbić do głowy raz na zawsze, że mimo iż noworodek wygląda tak ojojuś ojejciu przesłodziuchnie niczym najpiękniejsza lalka, lalką bynajmniej nie jest, o czym nam na pewno głośno da znać wiele razy podczas dnia i nocy. Jeśli jakieś ubranie nie zostało dobrze przemyślane, może ono przysporzyć dzieciom, ale również i rodzicom sporo cierpienia. Śmiem twierdzić więcej niż przebycie maratonu w niebotycznie wysokich szpilkach ze szpicowatymi noskami, albo niż uciekanie w butach na obcasach przed drapieżnym dinozaurem. ;-)
Jeśli cały czas gubicie się w nomenklaturze ubioru dla noworodków, z pomocą powinien przyjść Wam mój poprzedni wpis dotyczący pajacyków, body, rampersów, śpiochów, itd. Jeżeli natomiast macie tę kwestię już opanowaną, śmiało czytajcie dalej. :)
1. Nierozpinane swetry i bluzki z długim rękawem
Dlaczego? Ponieważ za każdym razem, kiedy będziemy się starali przełożyć takie ubranie noworodkowi przez głowę, nasze dziecko wpadnie w taką histerię, że usłyszy go nawet przygłucha ciotka z "Szikago". Noworodki NIE tolerują przekładania im czegokolwiek przez głowę. Koniec kropka. Na przytulaśne sweterki i pięknuśne bluzeczki trzeba będzie poczekać minimum kilka miesięcy, no chyba że gustujecie w hardcore'owych klimatach, a codzienna walka z drącym się wniebogłosy trzy lub czterokilogramowym człowiekiem to dla Was po prostu urok rodzicielstwa. Jeśli jednak absolutnie nie jesteście w stanie zrezygnować z nierozpinanego swetra lub bluzki, to wybierzcie przynajmniej takie z bardzo elastycznym otworem na głowę, albo z ciut rozpinaną górą (np. z kilkoma guzikami lub napami z przodu, albo z boku). Dzięki temu, otwór na głowę będzie większy i Wasz noworodek podczas procesu przebierania być może nawet o połowę cichszy. Bo całkowicie cichy na pewno nie będzie. :P
Najmniej lubiane ubranie przez mojego syna. Wszystko dlatego, że bluzka miała bardzo mały otwór na głowę. A taki piękny Batman, prawda? ;-( |
2. Pajacyki rozpinane na plecach
Druga rzecz, której absolutnie nie trawią noworodki to ubrania zapinane na plecach lub - jeszcze gorzej - z tyłu na pupie. Oj, ile ja miałam tego typu pajacyków! Na szczęście wszystkie już sprzedałam. I jakże siarczystej mowy polskiej używałam w myślach, a czasem nawet i w słowach, przewijając mojego synka. Wszystkie Sebixy i Adasie Miauczyńskie mogłyby się przy mnie schować. ;-)
Noworodki nie znoszą przekładania ich na brzuch podczas zmieniania pieluchy. A jakże inaczej można ubrać im te cholerne pajacyki zapinane z tyłu? Albo właśnie kładąc dziecko na brzuchu, albo nieudolnie starając się postawić dziecko w pionie. No cóż, ani jedno, ani drugie raczej Wam nie wyjdzie bez upoconych pach i czoła (dla jasności - Waszych nie dziecka ;-) ). Noworodki, jeślibyście tego nie wiedzieli, albo chwilowo zapomnieli, nie potrafią stać. Ba! Przecież one nawet nie są w stanie samodzielnie trzymać głowy. Jeśli przebieracie dziecko samemu w tego typu pajacyk, mogę Wam tylko życzyć - sarkastycznie rzecz jasna - dużo szczęścia. ;-)
3. Płaszcze kąpielowe dla noworodków
Strzeżcie się i tego typu ubraniowych pomysłów! Och, jaki ja piękny płaszczyk kupiłam dla swojego dziecka, kiedy byłam jeszcze w ciąży! Oczami wyobraźni widziałam już, jak po kąpieli zakładam mu go na jego maleńkie ciało i robię mu w nim przepiękne zdjęcia. Taaaa. Rzeczywistość była zupełnie inna. Za każdym razem, kiedy kończyła się kąpiel i wyjmowałam dziecko z wiaderka (do kąpieli nie używałam wanienki, tylko specjalne wiaderko), mój syn zamiast z radością wysuwać swoje ramiona w stronę rękawów szlafroka, ustawiał wargi w podkówkę, robił się czerwony na twarzy i zaczynał koncert wokalny w bardzo wysokich tonacjach. Zapewne jego koncert roznosił się na całą długość i szerokość bloku. Po dwóch nieudanych próbach odziania go w ten piękny płaszcz, ubranie zostało przeze mnie wystawione na olx. ;-)
Zdjęcia syna w tym płaszczu oczywiście nie ma, gdyż ani razu nie udało mi się go założyć. |
4. Spodnie nieregulowane w pasie
Kolejnym nielubianym przeze mnie ubraniem dla mojego dziecka są spodnie bez możliwości regulacji ich szerokości w pasie. Mój syn należy do tzw. okruszków i kiedy ma na pupie jeszcze pieluchę wielorazową, robiącą mu niezły "kuperek", to mu takie spodnie nie lecą. Jednak jeśli ma na sobie akurat ekologiczną pieluchę jednorazową, trudno mi znaleźć jakiekolwiek spodnie, które by z niego nie spadały. W zimie na po domu dobrze sprawdzały się u nas po prostu rajstopy. Fajną alternatywą dla spodni są też wszelkiego rodzaju getry (oczywiście w cieplejszych miesiącach). Łatwo się je zakłada i dobrze leżą. Spodnie dresowe to jednak u nas numer jeden. Są wygodne, miękkie i bardzo często właśnie mają wszyty w pasie sznurek do regulacji szerokości.
Nie lubię także wszelkiego rodzaju jeansów i spodni eleganckich noszonych na co dzień, bo po pierwsze trudno tu o regulację w pasie, niezbyt łatwo się je zakłada oraz - co najważniejsze - są mniej wygodne dla dziecka, które przecież potrzebuje ubrań niekrępujących jego ruchów, tym bardziej, że dopiero uczy się chodzić. Niemowlętom i małym dzieciom na co dzień ubranym "jak z żurnala" mówię nie!
Nie lubię także wszelkiego rodzaju jeansów i spodni eleganckich noszonych na co dzień, bo po pierwsze trudno tu o regulację w pasie, niezbyt łatwo się je zakłada oraz - co najważniejsze - są mniej wygodne dla dziecka, które przecież potrzebuje ubrań niekrępujących jego ruchów, tym bardziej, że dopiero uczy się chodzić. Niemowlętom i małym dzieciom na co dzień ubranym "jak z żurnala" mówię nie!
Niech żyje dres! Na dole spodnie dresowe z możliwością regulacji szerokości w pasie. U góry zapinana na zamek bluza dresowa. |
5. Wszelkiego rodzaju podkoszulki
Z podkoszulkami są dwa główne problemy w zależności od wieku dziecka:
1. Noworodki nie darzą ich sympatią, ponieważ są przekładane im przez głowę, czego, jak już dobrze wiecie (patrz punkt jeden) - nie cierpią. Rodzice noworodków raczej też nigdy fanami podkoszulków się nie staną, gdyż codzienna walka z bobasem podczas jego ubierania do fajnych zajęć na pewno nie należy.
2. Niemowlętom podkoszulki bardzo się podobają - w przeciwieństwie do ich rodziców - gdyż można je łatwo brać do buzi i ślinić ile wlezie. I gdzie tam śliniaki! One nie są aż tak fascynujące jak podkoszulki. Kiedy mój syn wszedł w tzw. fazę oralną i do tego wychodziły mu zęby, przez co ślinił się gorzej niż jakby cały czas popijał sok z miliona cytryn, porzuciłam podkoszulki na rzecz body z krótkim rękawem, albo rampersów. Syn na początku nie był tymi zmianami zachwycony, bo nie był w stanie tłamsić w paszczęce górnej części swojego odzienia, ale po kilku dniach przyzwyczaił się do zmiany i zaczął zanurzać swoje dziąsła w innych rzeczach: śliniakach, gryzakach, kocach, zabawkach, itp. My natomiast nie musieliśmy go już przebierać milion razy dziennie.
1. Noworodki nie darzą ich sympatią, ponieważ są przekładane im przez głowę, czego, jak już dobrze wiecie (patrz punkt jeden) - nie cierpią. Rodzice noworodków raczej też nigdy fanami podkoszulków się nie staną, gdyż codzienna walka z bobasem podczas jego ubierania do fajnych zajęć na pewno nie należy.
2. Niemowlętom podkoszulki bardzo się podobają - w przeciwieństwie do ich rodziców - gdyż można je łatwo brać do buzi i ślinić ile wlezie. I gdzie tam śliniaki! One nie są aż tak fascynujące jak podkoszulki. Kiedy mój syn wszedł w tzw. fazę oralną i do tego wychodziły mu zęby, przez co ślinił się gorzej niż jakby cały czas popijał sok z miliona cytryn, porzuciłam podkoszulki na rzecz body z krótkim rękawem, albo rampersów. Syn na początku nie był tymi zmianami zachwycony, bo nie był w stanie tłamsić w paszczęce górnej części swojego odzienia, ale po kilku dniach przyzwyczaił się do zmiany i zaczął zanurzać swoje dziąsła w innych rzeczach: śliniakach, gryzakach, kocach, zabawkach, itp. My natomiast nie musieliśmy go już przebierać milion razy dziennie.
Body zamiast podkoszulka = mniej śliny na ubraniach ;-) |
6. Kombinezon zimowy
Nie wiem, czy niechęć do kombinezonów zimowych to po prostu przypadłość naszego syna, czy skala uprzedzenia do tej części garderoby jest u dzieci bardziej rozpowszechniona. Dla zobrazowania naszych bolączek z kombinezonami zimowymi, przytoczę Wam fragment jednego z moich wcześniejszych postów, gdzie opisałam niebywały antagonizm Sebastiana do kombinezonów: "Może którąś/któregoś z Was zastanowi dlaczego w zimie nie zakładam dziecku kombinezonu? Nie zakładam, ponieważ reakcja mojego syna była jeszcze szybsza, głośniejsza i czerwieńsza na kombinezon niż na kurtkę. Podczas ubierania kombinezonu moje dziecko przez cały czas wyglądało mniej więcej tak:
!!!
/\
oo
-
~
Co warto kupić dla noworodka?
1. Pajacyki rozpinane z przodu i w kroku
- przebiera się dziecko leżące na wznak (jedyna pozycja akceptowana przez noworodki)
- kiedy trzeba zmienić pieluchę, wystarczy rozpiąć napy na dole pajacyka bez zdejmowania całego ubrania.
- nie trzeba wykręcać nóg dziecka, żeby włożyć mu nogi do pajacyka, a tak się czasem dzieje, kiedy w dolnej części pajacyk ma otwarcie tylko na jedną nogę.
2. Body z krótkim rękawem lub rampersy
Najlepiej kupić body z bardzo elastyczną szyją, albo zapinane z przodu kopertowo. Wtedy może być nawet body z długim rękawem. Te widoczne na poniższych zdjęciach mają właśnie bardzo elastyczną szyję. Dobre są też wszelkiego rodzaju rampersy.
3. Sweter typu kardigan (czyli rozpinany z przodu)
Ponieważ noworodki NIE tolerują przekładania im czegokolwiek przez głowę, kardigany są chyba jedyną akceptowalną alternatywą dla swetrów nie pobudzającą strun głosowych noworodków do niewyobrażalnych wibracji. Mądra po szkodzie, w drugiej ciąży kupuję już tylko rozpinane swetry lub kaftaniki.
4. Kurtka
Pamiętając jeszcze drastyczną reakcję mojego syna na wszelkiego rodzaju kombinezony zimowe (patrz punkt 6 w części: Czego wg mnie NIGDY nie kupować?), przy moim drugim dziecku na zimowe wyjścia będę zakładać mu jedynie kurtki. Wydaje mi się, że kurtka zostanie przez noworodka przyjęta o wiele łatwiej (co wcale jednak nie musi oznaczać "z radością") niż kombinezon.5. Koc lub otulacz do owinięcia dziecka
Pamiętając jeszcze najgorszy hardcore mojego macierzyństwa z Sebastianem, czyli brak snu, drugie dziecko będę starała się opatulać bardzo ciasno albo za pomocą zwykłego małego kocyka, albo specjalnie do tego przeznaczonego bawełnianego otulacza dla noworodków. Może dzięki temu będzie spokojniejsze i chętniejsze do dłuższych drzemek. ;-) Żeby było mu cieplej, na to wszystko nałożę jeszcze pewnie rożek. Nie będę jednak raczej stosować już samego rożka jako otulacza, bo wiem, że tej funkcji nie spełnia zbyt dobrze.źródło: https://woombie.pl/ otulacz noworodkowy |
I tyle. Według mnie to najlepsze zestawy noworodkowe. :-)
Miej w dupie, co inni powiedzą. :P
I nie przejmujcie się opiniami innych ludzi, którzy może będą się dziwić, że np. noworodki chłopcy nie chodzą w jeansach i eleganckich koszulach, a noworodki dziewczynki, nie mają założonych non stop sukienek. "Że co?" - pomyślicie. "Kto przy zdrowych zmysłach mógłby negatywnie skomentować pajacyk na niemowlęciu?" No cóż. Są tacy ludzie. Przynajmniej ja takich spotkałam na swojej drodze. Nie wiem, czy przy zdrowych zmysłach, bo nie mnie to oceniać, tylko psychologowi, albo psychiatrze, ale są. ;-) Na przykład jedna moja koleżanka została zapytana przez dalszą krewną, czy nie stać jej może na sukienki i dlatego ubiera swoją nowonarodzoną córeczkę non stop w pajacyki i bodziaki. :D
Mini test z ubranek dla noworodków
A na koniec jeszcze mini test (widać, że jestem niespełnioną nauczycielką, co nie? ;-) ). Co na poniższych zdjęciach jest nie tak z ubraniami dla noworodków? Innymi słowy, jakie elementy w nich mogą przyspieszyć pracę serca i gruczołów potowych u rodzica?
I jeszcze jedno pytanie do Was. Patrząc na ubrania, jakie kupiłam dla swojego baby number two (tych robionych na tle ściany w pasy), jak sądzicie, będzie to chłopiec czy dziewczynka? ;-)
1. Co jest nie tak z tą bluzą?
2. Co jest nie tak z tym pajacykiem bez stópek?
3. Co jest nie tak z tym pajacykiem?
4. Co jest nie tak z tym podkoszulkiem?
Odpowiedzi do mini testu poniżej. ;-)
Jeśli spodobał Ci się ten wpis i chcesz być na bieżąco z moimi działaniami i niczego nie przegapić:
- obserwuj mnie na Facebooku - Mama pod prąd FB
- zaglądaj do mnie na Instagramie - Mama pod prąd Instagram