piątek, listopada 08, 2019

Macierzyństwo bez ściemy #2 wywiad z Katarzyną Wierzbicką, autorką bloga Madka roku

Macierzyństwo bez ściemy #2 wywiad z Katarzyną Wierzbicką, autorką bloga Madka roku
Dziś zapraszam Was na kolejny wywiad z cyklu "Macierzyństwo bez ściemy". Przypominam, że są to wywiady na wskroś realistyczne. Żadna z mam, która zgodzi się odpowiedzieć na moje pytania, nie będzie mogła owijać w bawełnę. Ma mówić prawdę i tylko prawdę, i pod żadnym pozorem nie może idealizować. Różowym i słodziutkim instamamuśkom mówię kategoryczne NIE! 😉



Katarzyna Wierzbicka


Drugą odważną mamą, która podjęła się wyzwania jest Katarzyna Wierzbicka.
Z wykształcenia bibliotekarka, z doświadczenia księgarka, z teraźniejszego zawodu nauczycielka przedszkola, a w marzeniach - pisarka. Mama trójki dzieci. Uwielbia książki fantasy – choć ma zdecydowanie za mało czasu na czytanie. Kocha musicale i podróże. Prowadzi blog Madka roku. Wygrała konkurs Piórko 2019 na bajkę dla dzieci i książeczka jej autorstwa pod tytułem "O królewiczu, który się odważył" będzie dostępna od 18 listopada w sklepach sieci Biedronka.


czwartek, października 24, 2019

Macierzyństwo bez ściemy #1 wywiad z Martyną Pawłowską-Dymek, autorką bloga Szczęśliwa Siódemka

Macierzyństwo bez ściemy #1 wywiad z Martyną Pawłowską-Dymek, autorką bloga Szczęśliwa Siódemka
Na wielu blogach można przeczytać wywiady z mamami. Lubię tego typu cykle, więc postanowiłam, że i na moim powstanie taka seria. Jednak nie chciałam, żeby te wywiady były podobne do tylu innych. Zdecydowałam więc, że u mnie na blogu będą one na wskroś realistyczne. Żadna z mam, która zgodzi się odpowiedzieć na moje pytania, nie będzie mogła owijać w bawełnę. Ma mówić prawdę i tylko prawdę, i pod żadnym pozorem nie może idealizować. Różowym i słodziutkim instamamuśkom mówię kategoryczne NIE! 😉



Martyna Pawłowska-Dymek



Pierwszą odważną mamą, która podjęła się wyzwania jest Martyna Pawłowska-Dymek, autorka wspaniałego bloga Szczęśliwa Siódemka.


środa, października 16, 2019

Żeńskie nazwy zawodów, czyli jak wychować pewne siebie dziewczynki

Żeńskie nazwy zawodów, czyli jak wychować pewne siebie dziewczynki
strażaczka, astronautka, prezydentka, kanclerka, pilotka i dyrygentka

Wpis ten rozpocznę fragmentem tekstu, który niedawno przeczytałam na fantastycznym blogu "Jak wychowywać dziewczynki"Autorka bloga przytacza następującą sytuację, a na końcu zadaje pewne pytanie. Zresztą przeczytajcie sami:

piątek, października 04, 2019

Moja minimalistyczna kosmetyczka

Moja minimalistyczna kosmetyczka

Kiedyś używałam ogromnej ilości kosmetyków. Pamiętacie mój wcześniejszy wpis na temat redukcji używanych mazideł do twarzy i ciała? Pisałam w nim, ile na tej redukcji zaoszczędziłam w ciągu roku. Jeśli nie, zerknijcie na wspomniany wpis: Redukcja kosmetyków, czyli jak zaoszczędzić spore pieniądze.

środa, września 25, 2019

Rodzic jednego dziecka a dwójki dzieci - różnice

Rodzic jednego dziecka a dwójki dzieci - różnice
Na początek pewien żart.
"Twoje wyjścia:


Pierwsze dziecko: Zanim wsiądziesz do samochodu, trzy razy dzwonisz do opiekunki.

Drugie dziecko: W drzwiach podajesz opiekunce numer swojej komórki.

Trzecie dziecko: Mówisz opiekunce, że ma dzwonić tylko jeśli pojawi się krew".



Mówi się, że wychowywanie pierwszego i drugiego dziecka to zupełnie inna bajka. Czy ja, obecnie matka dwójki dzieci, się z tym zgadzam? Jak różniło się u mnie macierzyństwo, kiedy miałam jedno dziecko od tego, kiedy mam już dwójkę? A może się niczym nie różni? Wierzycie w to, haha? Czytajcie dalej, a sami zobaczycie. 😊 Gotowi? Start!



wtorek, sierpnia 27, 2019

Jak rozmawiać z dzieckiem o śmierci?

Jak rozmawiać z dzieckiem o śmierci?
Od kilku dni o niczym innym nie jestem w stanie myśleć, jak o tragedii, która wydarzyła się na Mazurach na jeziorze Kisajno. Utonął na nim Piotr Woźniak-Starak. Dlaczego akurat ten wypadek tak mocno mną wstrząsnął, a nie inne, które przecież mają miejsce równolegle? 

Po pierwsze, ponieważ w tym wypadku widzę twarz konkretnego człowieka. Nie znałam go co prawda osobiście, ale widziałam czasem na zdjęciach w prasie i po prostu wiem, że tamtej nocy to właśnie TA osoba wpadła do jeziora. Cały czas widzę jego twarz. Wiem, jakie miał oczy, włosy, że miał żonę, siostrę, mamę. W tym wypadku widzę po prostu człowieka, a nie kolejny numer w statystykach. I tak po prostu po ludzku jest mi strasznie smutno... 

piątek, lipca 19, 2019

Poznajmy się bliżej - 35 faktów na temat Mamy pod prąd

Poznajmy się bliżej - 35 faktów na temat Mamy pod prąd
Do napisania tego tekstu przekonała mnie jedna z moich ulubionych blogerek Martyna prowadząca bloga "Szczęśliwa siódemka". Bardzo spodobał mi się jej wpis 30 faktów o mnie - co lubię, czego nie lubię? Ponieważ jest Was u mnie na blogu coraz więcej, pomyślałam, że i ja się przed Wami troszkę bardziej otworzę w ten jakże sympatyczny sposób, jaki wymyśliła Martyna. Tym razem nie będzie ani słowa o byciu mamą. Będzie luźno i przyjemnie.

Poniżej przedstawiam Wam 35 faktów o mnie - co lubię, a czego nie. Gotowi? Czas start! 😊




poniedziałek, lipca 01, 2019

Najłatwiejsza rzecz w ciąży, czyli historia jednego imienia

Najłatwiejsza rzecz w ciąży, czyli historia jednego imienia

Nie wiem, czy pamiętacie mój wcześniejszy wpis dotyczący podobnej kwestii, a mianowicie wyboru imienia dla mojego syna. Jeśli nie, to serdecznie Was zapraszam do lektury, bo... naprawdę można się nieźle uśmiać. 😉 Ponadto w tamtym wpisie zdradziłam Wam zarówno historię swojego imienia, jak i imienia mojego męża. Chyba więc warto, prawda?

środa, maja 29, 2019

Wypadanie włosów po porodzie

Wypadanie włosów po porodzie
autor zdjęcia: Warsztat Spojrzeń;
Jeszcze przed epoką dzieciatą...

Pamiętacie tę piosenkę Elektrycznych gitar "Człowiek z liściem"?


"Wsiadł do autobusu człowiek z liściem na głowie
Nikt go nie poratuje nikt mu nic nie powie
Tylko się każdy gapi
Tylko się każdy gapi i nic

Siedzi w autobusie człowiek z liściem na głowie
O liściu w swych rzadkich włosach
Nieprędko się dowie
Tylko się w okno gapi
Tylko się w okno gapi i nic

Uważaj to nie chmury
To pałac kultury
Liście lecą z drzew
Liście lecą z drzew"



Kiedy trzy miesiące po porodzie włosy zaczęły mi wypadać w ogromnych ilościach, zamiast wpadać w panikę, nuciłam sobie w głowie piosenkę Elektrycznych gitar, ale ze zmienionymi słowami:


"Wsiadła do autobusu mama łysa na głowie
Nikt jej nie poratuje nikt jej nic nie powie
Tylko się każdy gapi
Tylko się każdy gapi i nic

Siedzi w autobusie mama łysa na głowie
O swych rzadkich włosach
Nieprędko coś powie
Tylko się w okno gapi
Tylko się w okno gapi i nic

Uważaj. To nie bajdury
To prawa natury
Włosy lecą z głów
Włosy lecą z głów

Tak po porodzie po prostu jest
I już". 😉

autor zdjęcia: Warsztat Spojrzeń;
Jeszcze przed epoką dzieciatą...

Czy ktoś przed moją pierwszą ciążą mnie ostrzegał, że moje włosy będą mi dosłownie garściami wychodzić? Nikt nic a nic nie powiedział. Ani mru mru. Cicho sza.

Na swoje szczęście (albo jak kto woli nieszczęście) będąc jeszcze w ciąży wyczytałam o tej błogiej tendencji poporodowej gdzieś w czeluściach Internetu. Ja - od zawsze cierpiąca na syndrom cienkich włosów. Na początku wpadłam w panikę. Ale że jak to tak? Garściami wypadać będą?! Nie ma na to żadnego sposobu?! Przez jakieś hormony wyłysieję?! O nie!!! 

Jak natomiast widzę tę kwestię, mając już jedno poporodowe linienie za sobą, a drugie właśnie w trakcie? To wcale nie jest takie straszne. Trzeba przyjąć do wiadomości, że tak być musi i tyle. NIC się na to nie poradzi. Nie istnieją cudowne pastylki, szampony, czy też kuracje. A jeśli się na coś takiego natkniecie, to od razu Wam mówię, że serio lepiej wydać kasę na dobrej jakości czekoladę, bo te cuda wianki na bujne włosy po porodzie to najzwyczajniejsza ściema. 

Kilka miesięcy po porodzie włosy zaczynają wypadać ze względu na to, że poziom hormonów się zmienia. Podczas ciąży hormony są na innym poziomie, dzięki czemu pozwalają organizmowi kobiety szczęśliwie przetrwać ciążę. Efekt uboczny tych ciążowych hormonów to piękne i bujne włosy. Skąd one się biorą? Ano stąd, że wydłuża się faza wzrostu włosa, a co za tym idzie włosy przez ciała ciążę praktycznie nie wypadają. Natomiast po porodzie, hormony powoli wracają do stanu sprzed ciąży, a co za tym idzie, cykl włosa wraca do normy, czyli te wszystkie włosy, które nie wypadły przez 9 miesięcy, w końcu wypadają i to tak ehem hurtowo. 😉 



Ale luzik. Tak dla pocieszenia - całkowicie łyse nie będziecie. Wypadnie to, co miało wypaść, a potem stopniowo włosy będą sobie odrastać.  

Co można z tym fantem zrobić? Przeczekać i po prostu dbać o włosy jak zwykle, albo jeszcze bardziej. Chodzi o to, żeby po prostu nie osłabić tego, co się na naszej głowie uchowa. A jeśli nie macie nerwów do patrzenia na wylatujące kępami włosy, zawsze możecie postąpić jak Demi Moore w filmie G.I. Jane. 😉



Jak dobrze wiecie, odkąd stałam się mamą, używam coraz mniejszej ilości kosmetyków. Podobnie jest w przypadku włosów (choć trudno szukać we mnie ascetki w tym temacie). Zapraszam Was na moje włosowe ABC.

Jak myję włosy?


1. bardzo delikatny szampon


Używam tylko i wyłącznie szamponów z bardzo delikatnym składem. W tym momencie na tapecie są dwa. Jeden to obecny szampon moich dzieci. Jest to HIPP żel do mycia ciała i włosów od 1. dnia życia, Sensitive. Drugim produktem (używanym naprzemiennie z tym pierwszym) jest SYLVECO balsam do włosów myjący z betuliną.

Obydwa szampony są bardzo delikatne. Ten z Hipp dość dobrze się pieni, ale nie podrażnia i nie wysusza skóry głowy. Natomiast ten drugi nie pieni się prawie w ogóle, oraz oczywiście również nie podrażnia i nie wysusza skóry głowy. Co więcej, ten tzw. "balsam myjący" powiedziałabym, że bardziej niż szamponem, jest po prostu substancją leczniczą przy okazji utrzymującą czystość skalpu. Fajna ksywka, nie? 😉

A oto dokładne składy obydwu produktów (tak dla Was do wglądu):


HIPP żel do mycia ciała i włosów od 1. dnia życia, Sensitive:

Aqua (woda), Hydrogenated Starch Hydrolysate (humektant), Sodium Cocoamphoacetate (substancja powierzchniowo czynna), Cocamidopropyl Betaine (substancja powierzchniowo czynna), Lauryl Glucoside (substancja powierzchniowo czynna), Sodium Chloride (zagęstnik), Lactic Acid (humektant), Glycerin (emolient), Prunus Amygdalus Dulcis Seed Extract (wyciąg z migdałów), Coco-Glucoside (substancja powierzchniowo czynna), Glyceryl Oleate (emulgator), Zinc Sulfate (konserwant), Glyceryl Caprylate (emolient), Hydrogenated Palm Glycerides Citrate (emulgator), Tocopherol (witamina E, konserwant), Citric Acid (regulator pH), Parfum (substancja zapachowa).



Sylveco Balsam do włosów myjący z betuliną:

INCI: Aqua (woda), Coco-Glucoside (substancja powierzchniowo czynna), Decyl Glucoside (substancja powierzchniowo czynna), Mel Extract (wyciąg z miodu - humektant), Cocamidopropyl Betaine (substancja powierzchniowo czynna, Butyrospermum Parkii Butter (masło shea), Panthenol (prowitamina B5), Simmondsia Chinensis Seed Oil (olej jojoba), Cyamopsis Tetragonoloba Gum (guma guar - emulgator), Glyceryl Oleate (emulgator), Lactic Acid (humektant), Betulin (betulina), Sodium Benzoate (konserwant), Rosmarinus Officinalis Leaf Oil (olej z rozmarynu).


Metoda kubeczkowa, czyli co dokładnie?

Uwaga! Moja skóra głowy jest bardzo wrażliwa (a po ciąży jeszcze bardziej). Dlatego przed aplikacją, każdy szampon rozcieńczam wodą. Jak to robię? Mam taką małą pustą buteleczkę o pojemności 100 ml kupioną kiedyś w Rossmannie. Wlewam do niej troszkę szamponu (np. 2 naciśnięcia pompki) i dolewam wody (tak 1/3 lub 1/4 buteleczki). Potem wstrząsam, żeby woda połączyła się z szamponem. Profesjonalnie w kręgach włosomaniaczek metoda ta nazywana jest metodą kubeczkową. Co ona daje moim włosom (i nie tylko)? Skalp nie jest podrażniony. Włosy są czyste. A do tego zużywam mniej produktu, niż gdybym go nie rozcieńczała, czyli jest oszczędniej. 😉

Jak nakładać szampon?

I jeszcze jedna bardzo ważna adnotacja. Szampon aplikuję tylko i wyłącznie na skalp. Nigdy na całą długość włosów. Inaczej włosy (przynajmniej u mnie) będą przesuszone. A tak w ogóle szampon to kosmetyk, który powinno się stosować właśnie na skórę głowy - nie włosy. Do włosów używa się masek i odżywek. Od razu odpowiem na pytanie, które pewnie się pojawi: Tak - włosy po aplikacji szamponu tylko na skórę głowy będą czyste. Spłukując szampon, spłynie on po całej długości włosów, czyszcząc je w całości.

Jak nakładać odżywkę?


Po wymyciu włosów szamponem i spłukaniu go wodą, włosy delikatnie osuszam ręcznikiem. Ręcznik tylko nakładam na głowę. Nie trę nim włosów, aby ich nie połamać. Pamiętajcie, że kiedy włosy są mokre, znacznie łatwiej je uszkodzić. Następnie zdejmuję ręcznik, a na włosy nakładam odżywkę lub maskę.


3 rodzaje odżywek

Mam 3 rodzaje odżywek (jak na każdą włosomaniaczkę przystało): proteinową (=białkową), emolientową (=natłuszczającą) i humektantową (=nawilżającą). Że co??? - pomyślicie. Już tłumaczę. Żeby osiągnąć efekt wow na włosach, ważna jest równowaga pomiędzy tymi trzema rodzajami składników. Dlatego odżywek używam naprzemiennie. A proteinowej to już w ogóle najrzadziej, żeby włosów nie przeproteinować czyli nie osiągnąć na swojej łepetynie tzw. siana. 😉

Jakie mam odżywki / maski?





Jest to rewelacyjna maska nawilżająca, która wspaniale nawilża zarówno włosy jak i skórę głowy. Jest to absolutny wyjątek, jeśli chodzi o aplikację masek i odżywek. Spokojnie można położyć ją na skalp. Nie potłuści Wam włosów, a jedynie nawilży i ukoi skórę głowy. A jej skład? Rewelacja!

INCI: Aqua (woda), Cetearyl alcohol (emolient), Aloe barbadensis leaf juice (sok aloesowy - humektant), Cetyl Esters (emolient), Glycerin (emolient), Juniper communis fruit extract (ekstrakt z owoców jałowca), Behentrimonium Chloride (substancja powierzchniowo czynna), Panthenol (prowitamina B5), Cetrimonium Chloride (substancja powierzchniowo czynna), Parfum (substancja zapachowa), Phenoxyethanol (konserwant), Benzoic Acid (konserwant), Dehydroacetic Acid (konserwant), CI 77891 (filtr UV).







Do kupna tej maseczki zdecydowałam się, ponieważ bardzo cenię wiedzę guru włosomaniaczek - blogerki Anwen. Kiedy zaczęły mi się problemy z włosami (jeszcze przed pierwszą ciążą), to przede wszystkim rady z jej bloga uratowały mnie przez niechybną łysiną. Dzięki niej trafiłam również na drugi fajny blog Martusiowy kuferek. Ten drugi blog spodobał mi się szczególnie dlatego, że jego autorka jest posiadaczką cienkich włosów, a nie tak jak to przystało na blogerską włosomaniaczkę - grubaśnych włosów niczym z reklamy szamponu Pantene Pro-V. Jej blog jest o tyle fajny, że jego autorka tłumaczy, jakie produkty sprawdzą się na cienkich włosach. Większość włosowych blogerek z grubaśnymi włosami stosuje inne preparaty, których użycie u mnie skończyłoby się najprawdopodobniej absolutną klapą. 

Ale wracając do tytułowej maseczki, zawiera ona po trochę z każdego ważnego elementu do nawilżenia włosów: trochę składników proteinowych (=białkowych), trochę emolientowych (=natłuszczających) oraz trochę humektantowych (=nawilżających). A oto jej dokładny skład:



INCI: Aqua (woda), Cetearyl Alcohol (emolient), Vitis Vinifera (Grape) Seed Oil (olej winogronowy), Behentrimonium Chloride (substancja powierzchniowo czynna), Glycerin (emolient), Hydrolyzed Keratin (hydrolizowana keratyna), Hydrolyzed Silk (hydrolizowany jedwab), Maris Sal (sól morska), Silica (dwutlenek krzemu), Aloe Barbadensis Leaf Juice Powder (sok aloesowy w proszku), Panthenol (prowitamina B5), Phenoxyethanol (konserwant), Benzoic Acid (konserwant), Dehydroacetic Acid (konserwant), Parfum (substancja zapachowa), Hexyl Cinnamal (substancja zapachowa), Butylphenyl Methylpropional (substancja zapachowa), Limonene (substancja zapachowa).




3. Odżywka Garnier Ultra Doux olejek z awokado i masło karité


Jest to rewelacyjna odżywka natłuszczająca, która niestety od pewnego czasu nie jest już dostępna na polskim rynku (jednak wiedząc o tym, zawczasu kupiłam sobie jej zapas). Dowiedziałam się o niej zarówno z bloga Anwen jak i z Martusiowego Kuferka, czyli od moich włosomaniaczkowych guru. Jest ona po prostu RE-WE-LA-CYJ-NA!!! Jest to odżywka stricte natłuszczająca, tak więc lepiej nie nakładać jej zbyt blisko skóry głowy, gdyż może włosy nieco przetłuścić. Nie wiem, jaka odżywka mogłaby ją zastąpić. Kiedy ją znajdę, oczywiście dam Wam znać. A jak na razie pozostawiam opis składu. Może Wy podczas pobytu w jakiejś drogerii natkniecie się na coś podobnego. 😉

INCI: Aqua/Water (woda), Cetearyl Alcohol (emolient), Elaeis Guineensis Oil/Palm Oil (emolient), Behentrimonium Chloride (substancja powierzchniowo czynna), Glycerin (emolient), Isopropyl Alcohol (konserwant), Stearamidopropyl Dimethylamine (emulgator), Citric Acid (regulator pH), Chlorhexidine Dihydrochloride (konserwant), Butyrospermum Parkii Butter/SheaButter (emolient), Persea Gratissima Oil/ Avocado Oil (emolient), Hexyl Cinnamal (substancja zapachowa), Cl 15985/Yellow 6 (barwnik), Cl 19140/Yellow 5 (barwnik), Tocopherol (witamina E - naturalny konserwant), Helianthus Annuus Seed Oli / Sunflower Seed Oil (emolient), Rosmarinus Officinalis Leaf Extract / Rosemary Leaf Extract (wyciąg z rozmarynu), Parfum/Fragrance (FIL C182101/2).




4. odżywka Nivea Long Care & Repair


Miałam kiedyś tę odżywkę, podobnie jak w przypadku odżywki Ultra Doux, zachęcona recenzjami z bloga Anwen oraz Martusiowego Kuferka. Używana od czasu do czasu na moich włosach działała wręcz cuda. Jest to odżywka proteinowa, więc jeśli używałam jej zbyt często, niestety przeproteinowywała moje włosy, czyli mówiąc łopatologicznie, moje włosy stawały się po prostu sianowate. Była super, ale i ona już jakiś czas temu zniknęłam z polskiego rynku. Firma Nivea co prawda postanowiła ją zastąpić całą serią mlecznych odżywek, ale niestety - łagodnie rzecz ujmując - dupa im z tego wyszła ot co. 😉

Kupiłam nawet jedną z tych ich nowych odżywek na próbę i... nie polecam. Jeśli znajdę jakiś fajny zamiennik tej oryginalnej odżywki z Nivea, oczywiście dam Wam znać. Tymczasem tylko jeszcze wymienię skład tej genialnej odżywki wycofanej z rynku. Warto go mieć na oku kupując jakąś inną. A nuż będzie podobny. 😉

INCI: Aqua (woda), Stearyl Alcohol (emolient), Cetyl Alcohol (substancja powierzchowo czynna), Stearamidopropyl Dimethylamine (emulgator),

Dimethicone (emolient), Hydrolyzed Keratin (hydrolizowana keratyna), Orbignya Oleifera Seed Oil (olej z babassu), Oryzanol (filtr UV),


Silicone Quaternium – 18 (emolient), Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride (antystatyk), Trideceth – 6 (substancja powiechniowo czynna), Trideceth- 12 (emulgator), C12-15 Pareth-3 (emulgator), Coco Betaine (substancja powierzchniowo czynna), Cocamidopropyl Betaine (substancja powierzchniowo czynna), Sodium Chloride (emulgator), Lactic Acid (humektant), Citric Acid (regulator pH), Phenoxyethanol (konserwant), Potassium Sorbate (konserwant), Ethylhexylglycerin (konserwant), Linalool (substancja zapachowa), Butylphenyl Methylpropional (substancja zapachowa), Geraniol (substancja zapachowa), Benzyl Alcohol (konserwant), Parfum (substancja zapachowa).





Naturalne maseczki

Wiem wiem. Powinnam je robić. Potrafią zdziałać cuda. Do tego są naturalne i proste w wykonaniu, a przepisy na nie można bez problemu znaleźć w Internecie. Tylko że ja jakoś nigdy nie mogę się zmobilizować. Jak już myję włosy, to robię to szybciutko i rzadko kiedy chce mi się połączyć choćby dwa składniki. Sama myśl, że robienie maseczki oddali mnie o kilka minut od możliwości zamknięcia się w łazience, gdzie dzieci nie będą mi przerywać, zniechęca mnie do niej. Kto ma dzieci, ten zrozumie. 😉



Woda różana i żel aloesowy


Nie byłabym sobą, gdybym nie próbowała stosować na włosach moich ukochanych naturalnych produktów jednoskładnikowych. Obecnie używam dwóch:


1. woda różana


Po wymyciu i delikatnym osuszeniu włosów, nanoszę (najlepiej przy pomocy atomizera) niewielką ilość wody różanej na włosy. Efekt: dobrze rozczesujące się, nawilżone i błyszczące włosy.


2. żel aloesowy

Wspaniale działa na podrażnioną i wysuszoną skórę głowy. Nanoszę niewielką ilość żelu na podrażnioną skórę głowy. Wmasowuję. Przeczesuję włosy. Nie spłukuję. Efekt niemal natychmiastowy. Nic nie swędzi, a suche placki na skórze znikają.





Grzebień i szczotka


Co jeszcze jest bardzo ważne przy pielęgnacji włosów? Na pewno dobrej jakości grzebień i szczotka. Uwaga, to nie zawsze oznacza wydane miliony! Dobry grzebień i szczotka może nie kosztuje 2 złotych, ale na pewno też i nie kilkaset. Poniżej przedstawiam Wam swoich faworytów.

Po pierwsze całkowicie odeszłam od używania plastikowych akcesoriów do włosów. Jedyne co mi przyniosły to naelektryzowane i połamane włosy. Od dobrych kilku lat używam więc:




Koszt - około 15 złotych. Chyba niezbyt wygórowany jak na grzebień, który będzie Wam służyć latami. Uwaga! Nie wiem, jak sprawdzi się taki grzebień na grubych włosach. Ja mam 3 włosy na krzyż i u mnie działa cuda. Natomiast mój mąż kiedyś, gdy nie był w stanie znaleźć nigdzie swojego grzebienia, postanowił potraktować swoją czuprynę moim grzebieniem i uznał - cytuję - że "to coś nic nie czesze". 😉 




Aha, jeszcze jedna adnotacja na temat drewnianych grzebieni. Nie każdy drewniany grzebień będzie chronić włosy. Są też i takie buble, które włosy połamią bardziej niż grzebienie plastikowe. Takim bublem okazał się choćby kupiony przeze mnie lata temu drewniany eco grzebień do włosów N2. NIE POLECAM!


2. Szczotka Gorgol Natur Modl 15 02 130

Drugim używanym przeze mnie narzędziem do ujarzmiania włosów jest odpowiednia szczotka. Ile ja się namęczyłam, żeby się na jakąś w końcu zdecydować! Bazowałam wtedy na genialnym wręcz artykule pochodzącym z kilkukrotnie wymienionym już blogu Martusiowy kuferek: szczotka z włosia dzika - poradnik zakupowy. Z tamtego wpisu dowiedziałam się, że ważna jest nie tylko wielkość szczotki, ale również rozstaw włosia, długość włosia, obecność lub brak tzw. rozczesywacza. No i masz babo placek, co nie? Taki wybór, że głowa boli. Myślałam i myślałam (miałam wtedy czas, bo byłam jeszcze bezdzietna 😉) i w końcu wybrałam!

Zdecydowałam się na szczotkę marki Gorgol. Przy jej wyborze pomógł mi jeszcze jeden wpis z bloga Martusiwy kuferek. Kosztowała mnie wtedy 26 złotych, więc cena naprawdę, wydaje mi się, przystępna. 

Moja szczotka ma krótkie i gęsto zagęszczone włosie, czyli takie, jakie jest wskazane przy włosach cienkich i plączących się. U mnie się sprawdza, ale to dlatego, że dostosowałam ją do swojego rodzaju włosów. Pamiętajcie o tym, kupując swoją własną szczotkę. Jeśli macie inne włosy niż ja (czego Wam szczerze mówiąc życzę 😉), kupcie inny rodzaj szczotki.





Jak spinać włosy?


Kolejnym aspektem przy pielęgnacji włosów na pewno jest kwestia ich spinania. Nie oszukujmy się. Po ciąży nie będzie się Wam chciało modelować fryzury na lokówce, a nawet jeśli, to jest spora szansa na to, że te pięknie ułożone kosmyki:

a) zostaną mocno chwycone  i/lub wyrwane przez Wasze latorośle;
b) wpadną Wam do zupy;
c) zamoczą się w siuśkach (mimo, że należących do ukochanych przez Was dzieci, ale jednak siuśkach).

Dlatego, jeśli macie co, to wiążcie to w kucyk... przynajmniej do czasu, aż Wasze dziatki nie pójdą do jakiejś placówki oświatowej. 😉

No dobra. Czyli wiążemy. Ale czym? Kiedyś to nawet używałam gumek recepturek (sic!). Teraz jedynie dwóch rodzajów bardzo delikatnych gumek: Invisibobble oraz Glamour Style... z Carrefoura.

Żadne z nich nie łamią moich włosów. Dzięki tym pierwszym na dodatek mój kucyk wydaje się być grubszy niż w rzeczywistości, a tych drugich jest tyle w jednym opakowaniu, że spokojnie wystarczy mi ich - parafrazując Jurka Owsiaka - do końca życia... i o jeden dzień dłużej. 😉


zdjęcie po prawej pochodzi z www.martusiowykuferek.pl

Suszyć albo nie suszyć - oto jest pytanie


Na to pytanie pewnie każda z Was odpowie, że oczywiście nie suszyć. Wiadomo, że suszenie jest złe dla włosów, wysusza je, itp., itd. Bla bla bla. No ale czasem suszyć trzeba. Co wtedy? Ja suszę bardzo sporadycznie. Ale jeśli już muszę, to zawsze wcześniej spryskuję moje włosy ekologicznym płynem: EcoLab Termoochronny spray do układania włosów o działaniu regeneracyjnym. Nie tylko ułatwia on rozczesywanie, ale też chroni przed działaniem wysokiej temperatury, nawilża włosy no i jest stosunkowo tani (około 13 złotych). A oto jego skład:



INCI: Skład: Aqua (woda), Organic Ficus Carica Floral Water (woda imbirowa), Organic Hibiscus Extract (organiczny ekstrakt z hibiskusa), Olive Oil Glycereth-8 Esters (substancja pozyskiwana z oliwy z oliwek), Organic Macadamia Integrifolia Seed Oil (organiczny olej macadamii), Hydrolyzed Keratin (hydrolizowana keratyna), Glycerin (emolient), Cetrimonium Chloride(substancja powierzchniowo czynna), Hydrogenated Castor Oil (emolient), Perfume (substancja zapachowa), Lactic Acid (humektant), Benzoic Acid (konserwant), Sorbic Acid (konserwant), Dehydroacetic Acid (konserwant), Benzyl Alcohol (konserwant).





Ufff. To by było chyba na tyle. 😉 A Wy jakie macie sprawdzone patenty na swoje włosy? Chętnie je poznam. Piszcie w komentarzach.  



Jeśli spodobał Ci się ten wpis i chcesz być na bieżąco z moimi działaniami i niczego nie przegapić:

- obserwuj mnie na Facebooku - Mama pod prąd FB

- zaglądaj do mnie na Instagramie - Mama pod prąd Instagram

środa, maja 15, 2019

Nie ochrzciłam swoich dzieci

Nie ochrzciłam swoich dzieci
Oj długo się nosiłam z napisaniem tego tekstu. Długo. Od samego początku wiedziałam, że on powstanie, ale nie byłam pewna, kiedy. Dlaczego musiały minąć niemal dwa lata, aż zdecydowałam się napisać ten post? Chyba każdy z Was może się domyślić. 


środa, kwietnia 24, 2019

Zdrowe zakupy w Lidlu

Zdrowe zakupy w Lidlu
źródło: Pixabay
To uczucie, kiedy masz motylki w brzuchu. Uczucie lekkości i przepełniająca Cię radość. No i ten uśmiech od ucha do ucha. Znacie to? Ja tak się czuję, kiedy... jestem na zakupach w spożywczym. Bez dzieci rzecz jasna. 😉

środa, kwietnia 10, 2019

Miałam być nauczycielką...

Miałam być nauczycielką...


Miałam być nauczycielką... 


Marzyłam o tym, odkąd pamiętam. Najpierw moimi uczniami były moje lalki i misie. Uwielbiałam do nich mówić i uczyć je o wszystkim, co umiałam. Siedziały tak cichutko wpatrzone we mnie swoimi małymi okrągłymi plastikowymi oczkami. Tak bardzo kochałam je uczyć.

Miałam być nauczycielką...


Moje marzenie nie uległo zmianie w szkole podstawowej. Wśród kadry nauczycielskiej było wiele wspaniałych osób, które pamiętam do dziś. Byli to nauczyciele, o których mówi się, że są nauczycielami z powołania. Przede wszystkim w pamięci zapadli mi:

Pani Bożena Nowak - wychowawczyni w klasach I-III. Ostoja spokoju, którego ponoć po tylu godzinach w szkole... brakowało jej już w domu do swoich dzieci.


z Panią Bożeną Nowak... wieki temu. ;-)

Do końca życia będę pamiętać też lekcje biologii i geografii z Panem Wiesławem Zielińskim. To były prawdziwe przygody! Kiedy uczyliśmy się o Afryce, czułam gorąc pustyni, tętent kopyt antylop czy też ogrom góry Kilimandżaro. Kiedy poznawaliśmy tajniki funkcjonowania naszego organizmu począwszy od najmniejszej komórki a na organach kończąc, nie mogłam się nadziwić, że jesteśmy tak niesamowicie inteligentnie skonstruowani. To był bez wątpienia nauczyciel z pasją. Zawsze pełen energii, niesamowitych historii, uśmiechnięty. Minęło przecież już tyle lat, a ja do dziś pamiętam, jak nam mówił o tym, jakie środki bezpieczeństwa należy zachować podczas grzybobrania, żeby się nie otruć; jakie są objawy zarażenia tasiemcem albo jakie niesamowite rzeczy jest w stanie zrobić człowiek w sytuacji stresowej. Tak. Ten nauczyciel potrafił zaciekawić nawet najbardziej opornego ucznia.

Nie zapomnę też mojej prywatnej nauczycielki języka angielskiego - Pani  Anetty Kochel. Pamiętam, że była w stanie wytłumaczyć mi każdą zawiłość językową w sposób tak przystępny, że w mig wszystko rozumiałam. Pamiętam też jeden, powiecie, zupełnie nieistotny, a dla mnie jakże miły szczegół: jej pióro. Podczas lekcji używała zawsze fioletowego atramentu. Nigdy nie poprawiała moich wypracowań na czerwono, tylko właśnie na fioletowo. Powiedziała, że robiła to celowo, żeby nie stresować uczniów czerwienią długopisu. Taki niewinny szczegół, a jakże kolosalna różnica. Lekcje angielskiego z nią były tak fascynujące, że na kolejną szkołę w swojej edukacji wybrałam liceum językowe.

Miałam być nauczycielką...


Moje marzenie nie uległo zmianie również w liceum. Tam też miałam przyjemność mieć wielu wspaniałych nauczycieli. Z tego okresu zapamiętałam w szczególności:

Panią od fizyki. Tak. Dobrze przeczytaliście. Od FI-ZY-KI. Okazuje się, że ten przedmiot da się lubić, nawet jeśli jesteś tak zwanym humanistą. Trzeba tylko trafić na naprawdę dobrego nauczyciela. A taka właśnie była Pani Małgorzata Senderek. No ale sami powiedzcie, jak można nie kochać fizyki, kiedy rozwiązuje się zadania na temat ośmiornicy, którą rzucono na lodowisko z określoną siłą pod odpowiednim kątem, co nie? 
😉 


źródło: https://demotywatory.pl/

Och! I oczywiście Pani Bożena Sendor-Lis od angielskiego, przy której łamaliśmy sobie języki wypowiadając "Peter Piper picked a peck of pickled peppers. A peck of pickled peppers Peter Piper picked. If Peter Piper picked a peck of pickled peppers, Where's the peck of pickled peppers Peter Piper picked?" Chyba nie jesteście sobie w stanie wyobrazić, jak byliśmy spoceni i opluci po tego typu lekcjach wymowy. 😉  Albo kończyliśmy zajęcia z bolącymi brzuchami od śmiechu, po tym jak przez 45 minut patrzyliśmy w lusterka wypowiadając "suseł" albo "Zuza" z językiem między zębami. 😉 

I oczywiście nie mogę nie wspomnieć o Pani dr Agnieszce Domosławskiej od języka polskiego. Lekcje z nią to była prawdziwa uczta. Zawsze świetnie przygotowane, o rozszerzonej tematyce i, oczywiście, niesamowicie interesujące. Ta nauczycielka pokazywała nam, jak historia, literatura i kultura zawsze współgrały ze sobą na przestrzeni wieków. Żaden z moich wcześniejszych polonistów tak cudownie wszystkiego nie tłumaczył i nie zachęcał do samodzielnego myślenia.

Ile nauczyliśmy się dzięki niej choćby o patronie naszej szkoły - Adamie Mickiewiczu. Wiecie, że ponoć strasznie śmierdział. 
😉 Ile godzin spędziliśmy na niesamowicie fascynującej analizie "Zbrodni i kary" Dostojewskiego. Śmiem wątpić, że gdyby nie obszerna podstawa programowa, mogliśmy dywagować o tej powieści cały rok. A ponieważ byliśmy klasą dwujęzyczną z wykładowym językiem angielskim, czasem otrzymywaliśmy także przygotowaną przez Panią Domosławską poezję Szekspira i innych autorów do przeczytania w wersji oryginalnej. No i jeszcze te niesamowite wiersze Wisławy Szymborskiej, które odkryłam właśnie dzięki tej nauczycielce. Do dziś Wisława Szymborska jest bez wątpienia moją ukochaną poetką.

W liceum jednak coś uległo zmianie. Dorosłam. A przez to zaczęłam zwracać uwagę na różne aspekty otaczającej mnie rzeczywistości. Przestałam być idealistką. 


I wiecie co? Reality sucks! 


Ta wspaniała Pani od fizyki w pewnym momencie łamiącym się głosem poinformowała nas, że odchodzi. W jednej z finlandzkich szkół zachwycono się jej niesamowitą pasją do nauczania oraz wiedzą i bez wahania zaproponowano jej pracę na pełny etat. Po przemyśleniu za i przeciw, Pani Senderek zdecydowała się przyjąć ofertę. Powiedziała, że dzięki temu pierwszy raz w życiu będzie mogła naprawdę godnie żyć, że w końcu nie będzie jej brakowało, jak dotychczas, choćby na farbę do włosów. Wtedy dopiero zrozumiałam, dlaczego co drugi miesiąc chodziła na lekcje z siwymi odrostami... Była to osoba samotna, więc nie musiała się martwić, co zrobić z dziećmi, ani jak zareaguje jej mąż na decyzję o przeprowadzce do innego kraju. Pojechała, bo mogła, chociaż wiem, że tak naprawdę w głębi serca tego nie chciała. W Polsce zostawiła rodziców, przyjaciół i swoich uczniów. Gdyby miała godziwe warunki pracy tutaj w Polsce, zostałaby w kraju i dalej nas uczyła. Jej uczniowie w Helsinkach mają wiele szczęścia. Otrzymali niesamowitą nauczycielkę. Mam tylko nadzieję, że i Pani Małgorzata dobrze się tam czuje i jest szczęśliwa. 

Drugi z wymienionych powyżej nauczycieli licealnych, Pani Bożena Sendor-Lis, uczyła nas tylko przez pierwszy rok, a miała uczyć całe 5 lat. Mieliśmy tylko tyle lub aż tyle szczęścia. Moja angielska wymowa brzmi jak brzmi (a wydaje mi się, że brzmi całkiem nieźle 😉) tylko i wyłącznie dzięki tej osobie. Powód, dla którego odeszła ze szkoły? Chyba nie ma co zgadywać. Oczywista oczywistość - ZAROBKI. Pani Bożena otrzymała o wiele lepszą ofertę pracy. Miała na tyle szczęścia, że oferta napłynęła do niej z Polski, a nie zza granicy, więc nie musiała aż tak diametralnie zmieniać swojego życia jak Pani od fizyki. Mogła też nadal pracować z językiem angielskim i poniekąd blisko szkolnictwa. Przeszła do kadry przygotowującej olimpiady z angielskiego. 

Rzeczywistość okazała się przykra również dla trzeciego wśród wymienionych przeze mnie przed chwilą nauczycieli - Pani Domosławskiej. I ona pewnego dnia musiała z żalem w głosie powiedzieć nam, że odchodzi. Z tym że w jej przypadku sytuacja była dramatyczna. Po prostu zerwano z nią umowę. Tak zwane cięcia w kadrach. Czyżby to jednak był zły nauczyciel? - pomyślicie. Może spóźniała się na lekcje? Może przestała się przygotowywać do zajęć? A może zaczęła się znęcać nad uczniami? NIC Z TYCH RZECZY! Powodem była jej... sytuacja rodzinna (!) Ona była singielką, a inny nauczyciel języka polskiego w tej samej szkole miał na utrzymaniu żonę i dzieci. I co z tego, że Pani Domosławska była milion razy bardziej kompetentna od tego drugiego wykładowcy? Sorry. Family comes first! :/ Jak bardzo dużo straciliśmy wraz z odejściem tej nauczycielki. Mam tylko nadzieję, że jej niesamowita wiedza i zdolności pedagogiczne zostały w końcu docenione i znalazła pracę w godnych warunkach. Zasługiwała na to bez dwóch zdań

Te wszystkie sytuacje sprawiły, że coraz bardziej zaczęłam zwracać uwagę na tę szarą rzeczywistość nauczycieli. Wiecie na przykład, na jaką brykę mogła sobie pozwolić nasza nauczycielka od biologii - Pani Maria Głowacka - osoba z dwoma doktoratami władająca sześcioma (!) językami obcymi (w tym językiem jednego z plemion indiańskich)? Na... malucha! I nie, nie chodziło o to, że była hipsterką. W tamtych czasach w ogóle nie było jeszcze hipsterów. Jej po prostu NIE BYŁO STAĆ na inne auto! Albo jeszcze inny wspaniały nauczyciel - Pan Łukasz Kowalczuk. To on stał się naszym nauczycielem prowadzącym od angielskiego po odejściu Pani Bożeny Sendor-Lis i wkłuł nam do głów język Szekspira tak, że pod koniec liceum praktycznie każdy z uczniów miał poziom proficency albo przynajmniej advanced. Otóż ten nauczyciel przemieszczał się po mieście rozklekotaną Skodą. Powód? Chyba wiadomy...


z Panią dr Marią Głowacką

Nie zapomnę też jednej sytuacji z lekcji języka polskiego. Nasza nauczycielka zwierzyła nam się, że kiedy oglądała scenę wypłaty miesięcznego wynagrodzenia w filmie "Dzień świra", łzy same napłynęły jej do oczu. Bite 777 złotych...

"Nie, no to nie do wiary. Nie, to być nie może. Osiem lat podstawówki i cztery liceum. Potem pięć, bite, studiów, dyplom z wyróżnieniem, dwadzieścia lat praktyki, i oto mi płacą, jak by ktoś dał mi w mordę. Ja pierdolę, kurwa! O, bracia poloniści, siostry polonistki, sto trzydzieścioro było nas na pierwszym roku. Myśleliśmy, że nogi Boga złapaliśmy, że oto nas przyjęto do szkoły poetów. Szkoła poetów, Dżizus, kurwa, ja pierdolę! Przez pięć lat stron tysiące, młodość w bibliotekach. A potem bida, bida i rozczarowanie!". 




Miałam być nauczycielką...


I wiecie co? Może ja jestem głupia. Może jestem jakaś naiwna. Mimo tych wszystkich szarych i smutnych realiów rzeczywistości nauczycielskiej w Polsce, po ukończeniu liceum zdecydowałam się... na studia filologiczne. Nadal bowiem marzyłam o zostaniu nauczycielką. Minęły pierwsze trzy lata studiów, a ta pasja nie minęła. Kiedy miałam do wyboru dwie specjalizacje: pedagogiczną i tłumaczeniową, bez wahania wybrałam tę pierwszą.

Praktyki robiłam w dwóch liceach: renomowanym V LO w Krakowie oraz znajdującym się trochę niżej na liście krakowskich liceów - nowohuckim XVI LO. Tym razem moimi uczniami nie były już lalki ani misie. To byli nastolatkowie z krwi i kości. I co? Czułam się po prostu fantastycznie. Jak ryba w wodzie. Starałam się przekazać swoim uczniom wszystko, co wiedziałam na dany temat. Siedzieli wpatrzeni we mnie swoimi okrągłymi lecz nie plastikowymi oczami. Tak bardzo kochałam ich uczyć. 

Pierwsza nauczycielka, u której robiłam praktyki, powiedziała, że jest pod wrażeniem mojej pasji do nauczania i talentu do uczniów. Zwierzyła mi się też, że widzi we mnie siebie sprzed lat. Stwierdziła, że ona czuje się spełniona jako nauczyciel, że jest to dla niej rzeczywiście praca marzeń. Trudy polskiego szkolnictwa? Zniknęły jak za zamachem magicznej różdżki. "Czyli można być nauczycielem w Polsce i być szczęśliwym!" - pomyślałam pełna nadziei i radości. Niestety moja idealistyczna wizja spełnionego nauczyciela szybko została rozwiana. "Zdradzę Ci pewną tajemnicę" - dodała nauczycielka. "Zrób, jak ja. Znajdź sobie bogatego męża. Wtedy będziesz mogła być szczęśliwą nauczycielką. Bez tego nie przeżyjesz". Magiczna różdżka przestała działać. Spadłam na ziemię. Reality sucks!


źródło: https://www.mindbodygreen.com/

W drugim liceum nauczycielka również była dla mnie niezwykle miła i nie szczędziła komplementów. Co więcej, niektórzy z jej uczniów przychodzili do mnie po skończonej lekcji i mówili, że bardzo im się podobało, że marzą o studiach filologicznych, że chcieliby studiować, ale zdają sobie sprawę, że chodzą do gorszego liceum, więc dostanie się na wymarzone studia może być dla nich nie lada wyzwaniem. Niektórzy dziękowali mi za to, że w końcu zrozumieli niektóre z zagadnień tego zawiłego jak dotąd dla nich języka, jakim był hiszpański. Najbardziej jednak utkwiła mi w głowie jedna dziewczyna, która po skończonej lekcji powiedziała mi, że bardzo chciałaby się uczyć i w przyszłości zostać nauczycielką, ale sytuacja w domu jej na to nie pozwala. Jest za głośno. Rodzice piją. Ma dużo młodszego rodzeństwa, którym się musi opiekować po lekcjach.


Nie jestem w stanie wyobrazić sobie innego zawodu, który byłby tak ważny dla formowania przyszłych pokoleń, zawodu tak niesamowicie satysfakcjonującego i zarazem odpowiedzialnego, dzięki któremu można pomóc wielu dzieciom tu i teraz.

Ponownie moja idealistyczna dusza nauczycielska szybowała w przestworzach. "To jest to! Nie ma lepszego zawodu od nauczyciela!". Jednak znów szybko i boleśnie spadłam na ziemię. "Wspomniała mi Pani wcześniej, że dorabia sobie do studiów. Tak z ciekawości, mogłabym wiedzieć, ile Pani w tej pracy płacą?" - zapytała się mnie nauczycielka prowadząca moje praktyki. Usłyszawszy moją odpowiedź, mina jej zrzedła. Westchnęła i powiedziała: "Po tylu latach pracy i zarabiam o wiele mniej od Pani. A Pani przecież pracuje tylko na niecały etat i to jeszcze bez ukończonych studiów, "dorabiając sobie", jak to sama Pani określiła". Zrobiło mi się strasznie głupio. Ja - wtedy przecież jeszcze taka siksa młoda, studentka, a w swojej pierwszej pracy, w której nie wymagano ode mnie ani dyplomu, ani żadnego doświadczenia, zarabiałam więcej od wieloletniego nauczyciela. Przecież to jest NIENORMALNE! 


Miałam być nauczycielką... ale nią nie jestem


Powód? Tylko jeden. Horrendalnie niskie zarobki. I nie, nie jestem materialistką. Wręcz przeciwnie. Ale wiem, że muszę mieć pieniądze, żeby mieć dach nad głową i co włożyć do garnka. I, proszę, nie mówcie mi, że pensja nauczycieli jest OK, bo nie jest. 2500 złotych na rękę i to dopiero, kiedy jesteś nauczycielem dyplomowanym? W Krakowie, gdzie mieszkam, dokładnie taką kwotę muszę co miesiąc przeznaczać na wynajem, czynsz i rachunki. I nie, nie mieszkam w willi z basenem. Takie są po prostu tutaj ceny. Nie każdy ma działkę rodzinną, na której może się wybudować. Ja na przykład nie mam. Dlatego wynajmuję mieszkanie, a jako że mam męża, dwoje dzieci i troje kotów, mieszkamy nie na 30m2 ale na 60. Czy to zbyt wygórowane wymagania? Czy, żeby godnie żyć muszę poszukać sobie kasiastego męża? Ja tam wolę wyjść za mąż z miłości a nie dla pieniędzy.

Dlaczego płacicie nauczycielom tak mało???


Po studiach wyjechałam do Hiszpanii. I tam mieszkałam przez kilka lat. I wiecie co? Bardzo często zadawano mi jedno pytanie: "Dlaczego w Polsce płacicie tak mało nauczycielom?". Nigdy nie wiedziałam, co odpowiedzieć. No bo sama właśnie cały czas zastanawiam się DLACZEGO?


źródło: Pixabay

Jeden z moich byłych nauczycieli akademickich, Carmelo Molina, zatrudniony na uniwersytecie na warunkach swojego ojczystego kraju, czyli naprawdę świetnych w porównaniu z warunkami polskimi - w pewnym momencie otrzymał ofertę dodatkowej pracy w jednym z krakowskich liceów. Fajnie mu się z dyrektorką rozmawiało. On jest człowiekiem z tak zwanym jajem, ona też ma spore poczucie humoru. Ale w pewnym momencie rozmowa przeszła do konkretów. Zapytał o wynagrodzenie. Kiedy Pani dyrektor podała mu kwotę, jaką miałby zarabiać, zaśmiał się jej w twarz. Ale nie zrobił tego po chamsku. On najzwyczajniej w świecie myślał, że to jakiś żart. Ale to nie był żart. Tyle się po prostu płaci nauczycielom w Polsce... Pracy nie przyjął. I, szczerze mówiąc, nie dziwię mu się.

Mój jeden dobry holenderski kolega powiedział mi kiedyś, że jego polski szwagier jest teraz managerem w międzynarodowej firmie. Zarabia bardzo duże pieniądze. On był z niego dumny. Powiedział, że dobrze jego szwagier postąpił. Zrezygnował bowiem w pewnym momencie z pracy na uniwersytecie i robienia na nim habilitacji. Chciał nie musieć martwić się już więcej o wyżywienie swojej rodziny. Zaczął pracować w korpo. Mnie ta historia bardzo zasmuciła. Powiedziałam, że bardzo mi przykro, bo tak nie powinno być, żeby świetny nauczyciel akademicki musiał porzucać naukę dla - zabrzmi to strasznie, ale tak jest, - KASY. Mój kolega nie zgadzał się ze mną. Dla niego pieniądze = sukces. Dla mnie wiedza to potęga, to siła i przyszłość. Ale zdaję sobie sprawę, że z samej wiedzy człowiek nie wyżyje. 

Sama w pewnym momencie podjęłam podobną decyzję. Zaczęłam pracować w korporacji. Z tym że ja się z tego nie cieszę, bo mimo że mam wyższe wynagrodzenie, rezygnując z tego, co całe życie było moją pasją, czuję się, jakby moja dusza umarła. Ale mam dzieci. Więc co mam im powiedzieć? "Dziś, kochani, na obiad będzie Mickiewicz z domieszką Cervantesa? No co? Dlaczego jesteście tacy smutni? Nie lubicie celulozy?".

Kiedyś było inaczej...


Mój Tata (rocznik 1930, więc wie, co mówi) powiedział mi, że przed ostatnią wojną światową dwoma najbardziej szanowanymi społecznie zawodami w Polsce byli kolejarze i nauczyciele. Odzwierciedlało się to też oczywiście w ich zarobkach. 
Dlaczego kolejarze? Ponieważ bez nich nie byłoby przemysłu. Przecież żeby wyprodukować maszyny, najpierw do fabryk trzeba było przywieźć surowce. Natomiast potem to, co przemysł wyprodukował, żeby sprzedać, trzeba było porozwozić. A jak to zrobić? Koleją oczywiście. 
Dlaczego nauczyciele? Ponieważ oni nauczali młodzież, więc to od nich zależała przyszłość narodu. 

Ale przyszła II Wojna Światowa i wszystko uległo zmianie. Najpierw hitlerowcy wymordowali najważniejszych nauczycieli. Ale zaraz. Dlaczego tracili czas na jakiś nauczycieli? Na tych leni, co po 18 godzin tygodniowo pracują?! Na tych nierobów, co mają dwa miesiące wakacji?! Co czemu? Bez sensu... Bez sensu? No nie zupełnie. Mój Tata nie raz wspominał, jak to w Krakowie hitlerowcy zaprosili na rozmowę wszystkich najważniejszych profesorów z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ci myśleli, że to rzeczywiście będzie rozmowa, więc przyszli. A tu się okazało, że cały budynek uniwersytecki został otoczony wojskiem i wszystkich największych rangą zawieziono... do obozu koncentracyjnego w Niemczech... Bo, moi drodzy, nauczyciele to nie nieroby, nie nieuki, nie lenie śmierdzące. To naprawdę osoby, od których zależy przyszłość całego narodu. I jest tak bez względu na to, czy w to wierzycie, czy nie.




Ale nie każdy nauczyciel jest dobry!


Może powiecie, że nie wszyscy nauczyciele są dobrzy. Że są też tacy, którzy nie powinni nigdy byli uczyć. Zgadzam się. Ale czy zastanawialiście się kiedyś, dlaczego tak się dzieje? A wydaje mi się, że dzieje się tak coraz częściej. 

Najlepsi nauczyciele po prostu cały czas odchodzą ze szkół. Działo się tak już za moich lat szkolnych, a były to czasy jeszcze sprzed ogromnej reformy gimnazjalnej, czyli kiedy do podstawówki chodziło się 8 lat, a do liceów 4. I ci najlepsi nauczyciele odchodzą dalej. I będą odchodzić. Co więcej, niektórzy (a podejrzewam, że może być ich całkiem sporo) do szkoły nawet nie pójdą ze strachu, że nie przeżyją. To jest przykład choćby i mojej osoby. 

Szkoły jednak będą nadal działać z tym, że opuszczające ich mury młodzież będzie niestety coraz głupsza. No bo skoro najlepsi nauczyciele odchodzą, to kto się ostanie? No kto?

Plus dodatkowo komu z tych nauczycieli ma się chcieć dobrze wykonywać swoją pracę? Jak często słyszę stwierdzenia typu: "Szef w ogóle we mnie nie inwestuje. Nie wysyła na żadne szkolenia. Nie czuję się doceniony/a w pracy. Jeśli szef się nie stara, ja tym bardziej nie będę". Czym takie podejście różni się od braku motywacji wśród nauczycieli? Kto im płaci za dodatkowe szkolenia? Kto daje godziwą pensję? NIKT!

A może to... zazdrość?


Koniec tego artykułu będzie trochę drastyczny, przyznaję. Nie odbierajcie jednak tego zakończenia osobiście jako krytykę Waszej osoby, bo nią nie jest. Po przeczytaniu całości tego tekstu, pomyślcie jednak przez chwilę, czy w tym, co napiszę poniżej nie ma ziarnka prawdy:

Jak bardzo przez te ostatnie dni pluje się na nauczycieli. Że w głowach im się poprzewracało! Że tyle osób ma przecież gorzej! Że wujek Mietek pracuje za połowę tej pensji, a pani spod piątki w ogóle ma minimalny zasiłek, a jakoś żadne z nich nie strajkuje. Że pracować tym nauczycielom się nie chce! Że mogliby na budowie porobić, to od razu by im się odechciało narzekać! Wstydu nie mają!

A ja na to odpowiem tak: 

Pamiętacie może jeszcze jeden fragment cytowanego wcześniej "Dnia świra"?


"Gdy wieczorne zgasną zorze,
Zanim głowę do snu złożę,
Modlitwę moją zanoszę
Bogu Ojcu i Synowi:
"Dopierdolcie sąsiadowi!
Dla siebie o nic nie wnoszę,
Tylko mu dosrajcie proszę". 


Kto ja jestem? Polak mały

Mały, zawistny i podły.

Jaki znak mój? Krwawe gały.

Oto wznoszę swoje modły
Do Boga, Marii i Syna:
"Zniszczcie tego skurwysyna
Mego brata, sąsiada,
Tego wroga, tego gada".

"Żeby mu okradli garaż,
Żeby go zdradzała stara,
Żeby mu spalili sklep,
Żeby dostał cegłą w łeb,
Żeby mu się córka z czarnym
I w ogóle żeby miał marnie,
Żeby miał AIDS-a i raka".
Oto modlitwa Polaka".



I teraz niech każdy sam przed sobą szczerze odpowie: Nie uważacie, że coś w tym jest? Że czasami ma się wrażenie, że Polacy chcieliby, aby każdy miał źle? Sąsiad ma nową brykę? Zazdrość. Znajoma ma lepszą pensję od mojej? Może w życiu osobistym przynajmniej jej się nie układa. Mąż znęca się psychicznie nad swoją żoną, a moją koleżanką w pracy? Mój mnie bije. Przesadza tamta. Jakoś trzeba żyć, a nie cały czas narzekać, że jaki to tamten niedobry. Wszyscy mamy źle!



A ja bym chciała, żeby nauczyciele zarabiali więcej ode mnie. Wydaje mi się to jak najbardziej sprawiedliwe. Chciałabym też, żeby zarabiali więcej niż kierowcy TIRów, sprzedawcy na kasach, czy też budowlańcy. Szanuję wszystkie zawody, ale uważam, że nauczyciel to jeden z ważniejszych, jeśli nie najważniejszy zawód w każdym kraju i chciałabym, żeby osobom w przyszłości uczących moje dzieci się chciało uczyć, żeby nie tylko ich pensja odzwierciedlała szacunek społeczny do ich zawodu, ale też, żeby system oświaty uległ diametralnej zmianie i był przystosowany do czasów, w których my żyjemy, a nie żyjemy w wieku XIX tylko XXI.  



"A potem beznadzieja i starość pariasa i wszechporażająca nas wszystkich pogarda, władzy od dyktatury, aż po demokrację, która nas, kałamarzy, ma za mniej niż zero. Dlaczego władza każdej maści ma mnie za nic? Czy czerwona, czy biała, jestem dla niej śmieciem, kurwa! Pod każdą władzą czuję się jak kundel! Czemu nie jestem chamem ze sztachetą w ręku? Ktoś by się ze mną liczył gdybym rzucił cegłą! A przecież stanowimy sól ziemi. Tej ziemi! Mimo że nie jesteśmy prymitywną siłą, dyktaturami zawsze wstrząsają poeci! Wtedy nas potrzebują, zrozpaczone masy, które nie widzą dalej niż kawał kiełbasy! Które nie widzą dalej…". Fragment "Dnia świra".

Nauczyciele latami kulturalnie prosili. Wiele, wiele lat. Zbyt wiele. Może rzeczywiście trzeba było wcześniej wziąć do ręki tę sztachetę albo rzucić cegłą? Ale z drugiej strony nauczyciele to nie chamy tylko inteligencja naszego narodu. Prosili więc kulturalnie... Jednak przychodzi taki moment, że prosić się już nie da. Ja to rozumiem, dlatego stoję murem za nauczycielami i popieram ich strajk.





Jeśli spodobał Ci się ten wpis i chcesz być na bieżąco z moimi działaniami i niczego nie przegapić:

- obserwuj mnie na Facebooku - Mama pod prąd FB


- zaglądaj do mnie na Instagramie - Mama pod prąd Instagram
Copyright © 2016 Mama pod prąd , Blogger