czwartek, lipca 19, 2018

Gadżety dla niemowląt - część 2

Gadżety dla niemowląt - część 2
Jakiś czas temu napisałam na blogu pierwszą część artykułu na temat gadżetów dla niemowląt. W tamtym wpisie wspomniałam między innymi o ogólnym szale zakupów we współczesnym świecie, o kupowaniu mnóstwa zupełnie niepotrzebnych rzeczy, o strachu świeżo upieczonych rodziców przed pójściem z torbami po narodzinach dziecka oraz równocześnie o odczuwanej niepewności, czy aby ich dziecko na pewno ma wystarczającą ilość "niezbędnych" mu do szczęścia gadżetów. Jednak, jak się okazuje, kiedy kupuje się z głową, posiadanie dziecka naprawdę nie jest tak bolesne ani dla naszej kieszeni, ani dla psychiki naszego dziecka. 

Nie dajmy się też omotać sklepom z zabawkami! Z ciekawości weszłam choćby na stronę internetową chyba jednego z bardziej znanych sklepów dla dzieci - Smyk. Zaznaczyłam, że interesują mnie zabawki dla dzieci w przedziale wiekowym 12-18 miesięcy. Zgadnijcie, ile produktów znalazła dla mnie wyszukiwarka sklepu?... 2094 (!!!) Przecież to istne szaleństwo!


Niemożliwe! Aż tyle!!!???

Im więcej zabawek, tym większa miłość?

Kilka dni temu ponownie rozmawiałam ze swoim mężem na temat naszego dzieciństwa. Wspominaliśmy nasze zabawki. Mój mąż, który z racji swojej narodowości, nie miał "przyjemności" wzrastać w czasach komunizmu, powiedział, że miał niemal każdą z dostępnych wtedy zabawek na rynku. Można sobie pomyśleć: "Ale szczęściarz! Miał wszystko, nie tak jak my tutaj wtedy w Polsce". Otóż nie. Nic bardziej mylnego. Zaraz potem bowiem dodał ze smutkiem w głosie: "Brakowało najważniejszego: czasu spędzonego z rodzicami i ich miłości". Techniką moich teściów było bowiem kupowanie masy zabawek. Oni sami praktycznie nigdy się z dziećmi nie bawili. Nawet mama, która nie pracowała zawodowo. Dzieci po prostu miały sobie same organizować czas i nie przeszkadzać dorosłym. A zabawki miały w tym rodzicom pomagać. 

A jak wygląda sytuacja we współczesnym świecie? Obecnie niemal w każdej rodzinie pracuje obydwoje rodziców. I to nie do 14:00 czy do 15:00, jak to było kiedyś, ale często do 17:00, jeśli nie dłużej. Dlatego, chcąc zrekompensować swoim dzieciom brak ich osoby na co dzień, rodzice kupują im coraz to nowsze zabawki. A to przecież nie o to chodzi! Żadna rzecz nie zastąpi rodzica i chwil, jakie poświęca swojemu dziecku. Jeśli nie macie czasu w tygodniu (choć nie wierzę, że nie znajdzie się choćby pół godziny na zabawę), to pozostają Wam przecież jeszcze weekendy. Można je wtedy przeznaczyć tylko na dziecko. Dobrym pomysłem jest odstawić na bok komórkę czy też komputer firmowy, nie włączać telewizora, zorganizować rodzinną wycieczkę, czy też pobawić się z dzieckiem nawet w domu, ale w to, o co nas poprosi. 

Najważniejszy jest czas, czas i jeszcze raz czas spędzany aktywnie z dzieckiem, a nie przy dziecku robiąc coś innego. Dlatego proponuję, żeby przestać się skupiać na kupowaniu zabawek, w które nasze dziecko będzie się bawić w pojedynkę, a zacząć myśleć o tym, jak moglibyśmy po prostu spędzić z nim czas. Albo przynajmniej kupując zabawki zastanówmy się, czy będziemy w stanie uczestniczyć w danej zabawie. Dobrą opcją są choćby różne gry planszowe dla całej rodziny.

Pierwszy post na temat gadżetów napisałam zanim mój syn ukończył rok życia. W tym momencie ma już kilka miesięcy więcej (dokładnie rok i cztery miesiące), więc w międzyczasie nabył szereg nowych umiejętności i po prostu łatwiej mu jest się teraz bawić (również czasem samodzielnie - ku radości zmęczonego rodzica ;-)). Bo pozwalanie dziecku na samotną zabawę od czasu do czasu oczywiście nie jest złe. 


Najlepsze zabawki to nie-zabawki


Jednakże mój syn dalej od zabawek kupowanych woli rzeczy codziennego użytku i to one najdłużej przykuwają jego uwagę. Co więc teraz jest na topie?


1. plastikowe pudełka na żywność


Obecnie numerem jeden są wszelkiego rodzaju plastikowe pudełka na żywność, które Sebastian potrafi otwierać i zamykać po setki razy. Nie ma to jak szlifowanie nowo nabytych umiejętności manualnych. ;-)




2. małe garnuszki z pokrywkami


Bardzo również podobają mu się wszelkiego rodzaju małe garnuszki i dopasowywanie do nich pokrywek. 


3. wieczka od słoików


Kolejnym niezmiernie absorbującym dla niego zajęciem jest wsadzanie i wyjmowanie wieczek od słoików z wysokiego naczynia. 





4. słoiczki po kremach


Sebastian uwielbia też odkręcać różnego rodzaju słoiczki. Dla bezpieczeństwa daję mu do zabawy puste opakowania po kremach do twarzy. Większość z nich jest albo plastikowa, albo wykonana z bardzo grubego i odpornego na uderzenia szkła. Sebastian potrafi siedzieć przy takich pojemniczkach nawet i po pół godziny. W ogóle mu się to nie nudzi. Przecież każdą nakrętkę najpierw trzeba odkręcić, a potem zakręcić. Ćwiczone w ten sposób zdolności manualne można z pewnością zaliczyć już do tych z etykietą "wyższej szkoły jazdy". ;-)


5. tuby i tubki wszelakie


Kolejną wspaniałą "zabawką" są wszelkiego rodzaju tubki, przez które można mówić niczym przez megafon. 



6. stary portfel i karty


Genialnym pomysłem było też podarowanie Sebastianowi mojego starego portfela, do którego włożyłam najrozmaitsze nieużywane karty plastikowe. Po pierwsze przestał się interesować moim obecnym portfelem, więc ryzyko, że nagle zaginie moja karta do bankomatu, albo mój dowód osobisty zostało zażegnane. ;-) A po drugie, zabawa w wyjmowanie i wkładanie kart do przegródek portfela jest nie tylko czasochłonna, ale również niesamowicie rozwija zdolności manualne małego człowieka.


7. kartonowy statek kosmiczny

I jeszcze jedna zabawka z niczego: kartonowy statek kosmiczny. Karton, nożyczki, pisak, trochę wyobraźni i gotowe! Oprócz świetnej zabawy, jest to przede wszystkim czas spędzony z tatą. Napędem tego statku bowiem są ramiona taty właśnie. ;-)



8. plastikowe klucze

Jaka kolejna zmiana nastąpiła przez te kilka miesięcy? Po etapie niesamowitej fascynacji możliwością otwierania i zamykania wszelkiego rodzaju szafek, przyszła kolej na drzwi oraz zainteresowanie niesamowitym przyrządem służącym do ich zamykania i otwierania. Dziecko cały czas bacznie obserwuje swoich rodziców, szybko więc przyuważy, że dorośli często używają kluczy. Kiedy spostrzegł to Sebastian, postawił sobie za punkt honoru zdobycie tego wynalazku. Niestety małe dzieci badają rzeczy biorąc je do buzi, a prawdziwe klucze są po pierwsze bardzo twarde, a po drugie najzwyczajniej w świecie brudne. Wspaniałą alternatywą dla nich stały się plastikowe klucze, które były dodatkiem do jednej z jego wcześniej już otrzymanych zabawek. Kiedy mój syn był bardzo mały, obawiałam się, że tymi kluczami może sobie wręcz wyrządzić krzywdę. W tym momencie ryzyko urazu jest już niewielkie, natomiast ogrom radości, jakie mu one sprawiają, nie do opisania. Najpierw w towarzystwie babci próbował przekręcać je w zamku w drzwiach od kuchni.



Następnie zaczął szukać najrozmaitszych otworów znajdujących się już na jego wysokości, do których pasowałyby te kolorowe klucze. Padło na Ikeowego łosia na biegunach, jakiego jakiś czas temu udało mi się dopaść za bezcen na olx. Łoś był bardzo krótko w normalnym użyciu. Bujanie się na siedząco Sebastianowi wydało się chyba zbyt "z prądem", a on przecież jest synem Mamy i Taty pod prąd. Wygląda na to, że o wiele ciekawsze jest choćby wkładanie do oka łosia wspomnianych plastikowych kluczy.



A jaki jest koszt tych wszystkich wymienionych powyżej wypasionych zabawek? Zero złotych (!), gdyż z pewnością macie je już w domu, co najwyżej jeszcze nigdy te przedmioty nie były użyte w taki sposób.


Kupne hity!


Jeśli chodzi natomiast o najnowsze kupne hity, bo od ostatniego wpisu pojawiło się kilka (bynajmniej nie jakiś ogrom) nowych rzeczy wśród gadżetów mojego syna, to można do nich zaliczyć z pewnością:

- drewniana skrzyneczka w kształcie domu z puzzlami z serii Mula z Ikei



Kiedy byłam mała, miałam podobną zabawkę i do dziś pamiętam ją z rozrzewnieniem. Bardzo ją lubiłam. Niesamowitą dumą napawa mnie patrzenie na mojego syna, jak z tygodnia na tydzień coraz lepiej radzi sobie z wkładaniem klocków o różnych kształtach do odpowiednich otworów. Na początku udawało mu się to tylko z kołem, teraz praktycznie już ze wszystkimi. Czasem tylko z małą pomocą mamy. ;-)

- drewniany pociąg z klockami

Ile radości sprawia Sebastianowi rozkładanie, a raczej rozwalanie pociągu na składniki pierwsze (czyli pojedyncze klocki) i następnie zakładanie klocków na odpowiednie kołki. Efekty końcowe zwykle przypominają oczywiście pociąg namalowany przez Pabla Picasso. ;-)

- drewniana gra z kostką marki Playtive

Tutaj zabawa też jest przednia, choć efekt końcowy nie przypomina jednokolorowych górek z krążków, a raczej asymetryczne i wielobarwne konstrukcje. Ale czyż tak nie jest ciekawiej? ;-)



- zestaw drewnianych klocków marki Playtive

Za budowanie wież z klocków Sebastian jeszcze się nie zabrał, ale za burzenie takich konstrukcji i owszem. Nie ma to jak podbiec z drugiego krańca pokoju do ogromnej wieży i z całych sił krzyknąć "bam" burząc tę konstrukcję. ;-)

Warto dodać, że wszystkie wyżej wymienione zabawki były prezentami, tak więc, my, rodzice, nie ponieśliśmy z ich zakupem żadnych kosztów. Warto o tym pamiętać. Większość zabawek Wasze dziecko dostanie po prostu od rodziny i znajomych. Z pewnością pomożecie zarówno innym jak i sobie mówiąc, czego potrzebujecie w danym momencie. Wiele osób bowiem nie ma pojęcia, co podarować i zwykle skłania się ku ubraniom, które, według mnie, są akurat najmniej potrzebne rodzicom, gdyż dziecko zawsze już coś z ubrań ma.

Plastic is not fantastic :-(


Zabawkami sugerowanymi przez producentów dla aktualnej grupy wiekowej mojego syna są głównie zabawki plastikowe na baterie, wydające najprzeróżniejsze dźwięki i ze światełkami w najrozmaitszych kolorach. Chyba już kiedyś Wam wspomniałam, że nie trawię tego typu plastikowych zabawek, prawda? Bardzo podoba mi się tutaj podejście już wielokrotnie cytowanej na łamach tego bloga Mayim Bialik. W swojej książce "Nie tylko chusta" napisała: "Nie mamy żadnych zabawek na baterie. Jeśli dostajemy je w prezencie, oddajemy je komuś innemu albo pozwalamy, by baterie się wyczerpały i nie kupujemy już nowych. Mówimy naszym synkom: "Baterie się wyczerpały!", a oni chwilę na nas patrzą, po czym wracają do zabawy. Jasno daliśmy do zrozumienia rodzinie i przyjaciołom, że wolimy drewniane zabawki i nie chcemy gromadzić zbyt wielu gadżetów". 

Jednym słowem nie miał racji zespół Aqua śpiewając, że "Life in plastic, it's fantastic". :P




Dlaczego jestem tak negatywnie - możecie pomyśleć - nastawiona do zabawek na baterie oraz ogólnie do plastikowych gadżetów? Ponieważ zabawki głośne i świecące są po prostu drażniące nie tylko nas rodziców, ale przede wszystkim tego malutkiego człowieka, który otrzymuje już wystarczającą ilość stymulacji z kontaktu ze światem zewnętrznym. Po co dodawać mu jeszcze więcej bodźców? Często efektem zbyt długiej zabawy tego typu gadżetami może być nadpobudliwość, albo wręcz przeciwnie, nadmierna cichość i wycofanie. 

A plastiku ogólnie rzecz biorąc nie lubię ze względów ekologicznych. Zdjęcia takie jak to poniżej - przedstawiające zaśmiecone oceany - pochodzą nie z wirtualnych wizualizacji przyszłości, ale przedstawiają niestety teraźniejszość. Jeśli w tym momencie jest już tak źle, to z czasem sytuacja raczej się nie polepszy, tylko pogorszy. Nie chcę być kolejną osobą dokładającą się do tego procederu niszczenia naszej planety, na której przecież będzie żyło też moje dziecko, a może i wnuki, prawnuki, etc. Z pro-ekologicznych przyczyn używam również pieluch wielorazowych, robionych własnoręcznie środków do czyszczenia oraz naturalnych kosmetyków.


źródło: www.huffingtonpost.com
Jakie zmiany nastąpiły jeszcze u mojego syna przez te ostatnie kilka miesięcy? Sebastianowi również coraz łatwiej idzie przewracanie stron, więc może oglądać coraz więcej książek bez ich natychmiastowego niszczenia. Ponadto od mojego ostatniego wpisu na temat ciekawych książeczek dla niemowląt, udało mi się znaleźć kilka jeszcze fajniejszych książeczek dla najmłodszych. Ale o tym niebawem na blogu. :-)

A jakimi rzeczami codziennego użytku bawią się lub bawiły się w tym wieku Wasz dzieci?






Jeśli spodobał Ci się ten wpis i chcesz być na bieżąco z moimi działaniami i niczego nie przegapić:

- obserwuj mnie na Facebooku - Mama pod prąd FB


- zaglądaj do mnie na Instagramie - Mama pod prąd Instagram

wtorek, lipca 10, 2018

"Król i król", czyli trochę inna książka o miłości

"Król i król", czyli trochę inna książka o miłości
Ci, którzy śledzą mój blog, wiedzą, jak wielką wagę przykładam do wyboru książek dla swojego dziecka. Chciałabym, aby mój syn dużo się z nich nauczył, aby książki pokazywały mu, jak świat jest różnorodny, jak różni są mieszkający na nim ludzie.

Chciałabym, żeby mój syn dobrze traktował zwierzęta
Chciałabym, żeby nie bał się inności, żeby wiedział, na czym ona polega. Chciałabym, żeby na widok osoby z kraju arabskiego nie myślał przerażony, że to terrorysta.
Chciałabym, żeby nie uważał się za lepszego od osoby o innym kolorze skóry.
Chciałabym, żeby nie traktował dziewczyn jak rzeczy, tylko po prostu takiego samego człowieka jak on.
Chciałabym, żeby nie wytykał palcami osoby poruszającej się na wózku inwalidzkim.
Chciałabym, żeby nie wyśmiewał się z dwóch chłopaków albo dziewczyn trzymających się za ręce na ulicy. 
Chciałabym, żeby mój syn po prostu był dobrym człowiekiem.




Skąd w ogóle nazwa bloga "Mama pod prąd"?


Dziś, zanim opowiem o nowej książeczce pod prąd, zdradzę Wam jeszcze pewien sekret dotyczący bloga Mama pod prąd. Skąd jego nazwa pisałam już w pierwszym poście: O czym będzie ten blog? Napisałam wtedy między innymi, że blog będzie również o mnie, "która idzie z tym całym swoim macierzyństwem (i nie tylko) pod prąd często wbrew przyjętym standardom, ale w zgodzie z samą sobą". 

Czy jednak stąd wziął się u mnie pomysł na nazwę bloga? Czy ta myśl przyszła mi ot tak sobie? Nie do końca. Wcześniej miałam kilka innych pomysłów na nazwę bloga, ale okazało się, że już są zajęte. Kiedy już myślałam, że nic ciekawego nie wymyślę, mój wzrok padł na okładkę książki, którą wtedy czytałam. Nota bene była to też pierwsza książka, którą czytałam na głos mojemu nowonarodzonemu synkowi. A tytuł tej książki to... uwaga, uwaga... "Robert Biedroń. Pod prąd". O rany! To jest to! "Mama pod prąd!" - pomyślałam. Jak pomyślałam, tak zrobiłam i tak już zostało. ;-)


O Robercie Biedroniu słów kilka...


Roberta Biedronia przedstawiać chyba nikomu nie muszę. Nie nie martwcie się. To nie będzie wpis polityczny. ;-) Mój blog do politycznych nie należy, jednak do społecznych już tak. A Robert Biedroń jest idealnym przykładem osoby pro-społecznej. Jego postać fascynuje mnie już od dawna ze względu na jego uczciwość, miłość do zwierząt, promowanie ekologii oraz walkę o prawa niektórych grup (głównie osób homoseksualnych oraz kobiet, choć nie tylko). Po lekturze tej książki moja fascynacja jego osobą jeszcze wzrosła. Jest w niej bardzo dużo szczerości, często bardzo trudnej. Dowiedziałam się z niej choćby, że był on bity przez swojego ojca (pewnie dlatego jest teraz tak wyczulony na punkcie przemocy domowej), że nienawidzi cyrków, że nie lubi luksusu, oraz nawet, że próbował popełnić samobójstwo (na szczęście mu się to nie udało). Nie chcę Wam zdradzać więcej szczegółów, żeby nie odbierać Wam radości z czytania. Z całego serca polecam Wam lekturę biografii tego wspaniałego człowieka. 

Skoro wspomniałam postać Pana Roberta Biedronia, pewnie niektórzy z Was już się domyślają, że książka pod prąd dla dzieci, którą dziś Wam polecę będzie dotyczyła... osób homoseksualnych. I macie rację. :-)


Wydawnictwo AdPublik


Jak się okazało Robert Biedroń lata temu prowadził własne, niestety już nieistniejące wydawnictwo AdPublik. Dlaczego o tym mówię? Dlatego, że książka, o której chcę Wam dziś opowiedzieć została wydana właśnie przez to wydawnictwo. A skoro w publikacji tej pozycji uczestniczyła tak dobra osoba jaką jest Pan Robert Biedroń, to można być pewnym, że jej treść jest naprawdę wartościowa i z pewnością odpowiednia dla dzieci. Nakład tej książeczki został całkowicie wyczerpany i, ponieważ wydawnictwo już nie działa, nie jest przewidziany żaden dodruk, a szkoda, bo książka może naprawdę niejednego z nas sporo nauczyć. Niezmiernie trudno mi ją 
było dostać, ale po miesiącach poszukiwań udało się i teraz zajmuje dumną pozycję w biblioteczce mojego syna. :-)




Wstydliwe wspomnienia Mamy pod prąd z czasów nastoletnich...


Zanim zdradzę Wam tytuł tej książki oraz opowiem Wam coś więcej o niej, w pewnym stopniu się przed Wami obnażę, a tym samym wytłumaczę, dlaczego tak bardzo zależało mi na posiadaniu tej książeczki. Będą to trudne i wstydliwe wspomnienia dotyczące mojej osoby sprzed niespełna 20 laty...

Kiedy byłam jeszcze w liceum, byłam po prostu homofobką. Niezmiernie się tego wstydzę i do dziś czuję się okropnie na myśl, że wypowiadając swoje bezpodstawne oskarżenia pod adresem osób homoseksualnych, z pewnością zraniłam nie jednego kolegę i koleżankę z klasy. Mimo że minęło już naprawdę sporo lat od moich czasów licealnych, do dziś pamiętam swoją okropną wypowiedź podczas jednej lekcji w liceum. Nasz nauczyciel zapytał się klasy, czy mielibyśmy coś przeciwko, gdyby się okazało, że jakiś z nauczycieli pracujący w szkole był homoseksualistą. Ja - jak to ja - podniosłam rękę i oburzona powiedziałam, że oczywiście, że przecież w szkole są dzieci, które przez takiego nauczyciela mogłyby zostać wykorzystane seksualnie. Tak, wiem, coś tak obrzydliwego i oszczerczego wydostało się z moich ust. :-( Niestety tak wtedy myślałam... Nie dość że nie akceptowałam osób homoseksualnych, to jeszcze na dodatek stawiałam je na równi z pedofilami. :(((

Dlaczego tak myślałam? Mimo iż byłam tak zwaną "piątkową uczennicą", tak naprawdę gówno wiedziałam o świecie. Zostałam wychowana na posłuszną, uległą dziewczynkę, która na dodatek nie potrafiła myśleć samodzielnie. Myśleć zaczęłam dopiero na studiach... Wcześniej bardzo mało integrowałam się z osobami o odmiennych poglądach od moich oraz byłam też dość mocno otumaniona przez wypowiedzi różnych osób, będących wtedy dla mnie autorytetami.

Obrót o 180% stopni rozpoczął się u mnie na studiach, kiedy zaczęłam się coraz bardziej integrować społecznie i też, kiedy poznałam pierwszy raz w życiu osoby, które oficjalnie mówiły, że są homoseksualne. Okazało się, że te osoby są  po prostu normalne. Co więcej, wiele z nich było nie tylko normalnymi, ale i ponadprzeciętnymi, wspaniałymi, wrażliwymi osobami. I tak moje dotychczasowe poglądy o życiu runęły jak domek z kart (i całe szczęście!), a ja powoli zaczęłam poznawać prawdę o świecie, no i w końcu zaczęłam myśleć samodzielnie, a szereg osób zarówno z Polski, jak i z zagranicy, które stanęły wtedy na mojej drodze, pozwoliły mi zweryfikować moje dotychczasowe poglądy. Efekt tego wszystkiego jest taki, że Ela z liceum i Ela teraz to dwie całkowicie różne osoby. Chyba tylko jako tako wygląd zewnętrzny nam się nie zmienił. Wszystko pozostałe zostało przesunięte o 180%.


Dlaczego będę z dzieckiem rozmawiać o osobach homoseksualnych


Ponieważ pamiętam swoje krzywdzące i bezpodstawne oszczerstwa na temat osób homoseksualnych i wiem, że nadal w społeczeństwie (nie tylko polskim) jest ogromna ilość osób, które myślą tak, jak ja kilkanaście lat temu. Ponieważ rozumiem, dlaczego tak może być, bo sama przecież byłam po tej drugiej stronie, postanowiłam sobie, że ze swoim dzieckiem będę rozmawiać o osobach homoseksualnych od najmłodszych lat. Tym bardziej, że niektórzy jego "wujkowie" i "ciocie" są właśnie orientacji homoseksualnej. 

Ja, Ela po trzydziestce, znam sporo osób homoseksualnych. Niektóre z tych osób są moimi dobrymi przyjaciółmi. Dlaczego niby mieliby nimi nie być? Są wspaniałymi osobami. Cieszę się, że pojawili się w moim życiu. Niektórzy z nich muszą się niestety kryć ze swoją orientacją nie tylko w pracy, ale czasem nawet przed  swoimi najbliższymi. Państwo również nie ułatwia im życia. Nie mogą choćby wziąć ślubu, mimo że często ich związki są o niebo lepsze od związków par heteroseksualnych, jakie znam. Nie zgadzam się na taką niesprawiedliwość dotyczącą tych wspaniałych osób! Dlatego też nie pozwolę, aby mój syn myślał w podobny sposób jak jego mama kilkanaście lat temu! Co więcej, nie wiem przecież nawet jeszcze jakiej orientacji jest moje dziecko. To dopiero okaże się najwcześniej za kilka lat.


Co ludzie powiedzą?


Co usłyszał Robert Biedroń od swojej mamy, kiedy ta dowiedziała się, że jej syn jest orientacji homoseksualnej? "Że teraz na pewno umrę na AIDS, że będę sam. No i najważniejsze: "co ludzie powiedzą" i "żebyś nikomu o tym nie mówił!". Czyli typowy mechanizm kontroli społecznej". Ile razy ja też usłyszałam będąc dzieckiem, żeby tego lub tamtego nie mówić poza domem, no bo właśnie "co ludzie powiedzą". Teraz mówię wszystko i tu publicznie na blogu, i poza nim. Mojemu dziecku też zawsze będę radzić mówić prawdę i całą prawdę zarówno w domu, jak i poza nim. Czy to naprawdę takie ważne, co sobie pomyśli o nas Pani Kwiatkowska z IV pietra, albo Pan Nowak z parteru? ;-)


Gej jest OK


Piękne słowa natomiast usłyszał Robert Biedroń 10 lat temu od jednej ze swoich sąsiadek, kiedy wprowadzał się ze swoim partnerem, Krzysztofem do mieszkania na Starej Ochocie w Warszawie: "Panie Robercie, proszę się nie martwić, my wszystko wiemy. Jesteśmy tutaj wszyscy tolerancyjni, i dobrze się Wam tutaj będzie mieszkało". I tak powinno być! 
Według mnie, jedyne co powinno interesować nas jako społeczeństwo, to czy drugi człowiek jest dobrą osobą, czy nie rani innych słowem lub czynem. To z kim sypia (jeśli ma to miejsce za obopólną zgodą oczywiście) nie powinno nikogo interesować. I naprawdę nie wiem, dlaczego  homo lub biseksualizm wzbudza aż tyle emocji. Miłość jest piękna i cieszę się, że moi przyjaciele w związkach najróżniejszych, jakie tworzą, są szczęśliwi. :-) I wszystkim Wam życzę miłości, bo, jak to śpiewali Beatelsi "All You Need Is Love".




Książka "Król i król"


Po tym długim, ale według mnie koniecznym, wstępie wracam do meritum posta, czyli wspomnianej książeczki dla dzieci. Jej tytuł to "Król i król", a jej autorami są Linda de Haan oraz Stern Nijland. Polskie tłumaczenie zawdzięczamy natomiast Sławomirowi Paszkietowi. Książeczka została wydana po raz pierwszy w roku 2000 w Holandii. Od tamtego czasu doczekała się tłumaczeń na co najmniej 8 języków, między innymi na język polski, co, jak już wiecie, stało się możliwe dzięki Panu Robertowi Biedroniowi i jego wydawnictwu AdPublik.





Cudowne ilustracje


Pierwsza rzecz jaka przykuła moją uwagę (oczywiście oprócz tematyki) to przepiękne, barwne ilustracje. Uwielbiam moc kolorów, a tu naprawdę ich nie brakuje. Widać też w technice ilustracji książki kreskę à la dziecięcą, którą bardzo lubię w książkach przeznaczonych właśnie dla dzieci. Niesamowita jest też sama technika ilustracji. Widzę w niej choćby wyklejanki, a jest to technika, do której zaszczepiła u mnie miłość Wisława Szymborska.


wyklejanki Wisławy Szymboskiej

Piękna i w sumie... zwyczajna baśń


Książka napisana jest w konwencji baśni. A rozpoczyna się takimi oto słowami: 

"Na szczycie pewnej góry mieszkali królowa z królewiczem i nadworny kot". 

Zaczyna się całkiem zwyczajnie i tak naprawdę powinna być odbierana jako całkiem zwyczajna, choć u wielu osób budzi skrajne emocje. 

Pewnego dnia królowa matka oznajmia w sposób dość dosadny, że jest już zmęczona tym rządzeniem, gdyż zasiada na tronie od wielu, wielu lat. Aby móc w końcu trochę odpocząć, nakazuje swojemu synowi nie mniej ni więcej wziąć ślub i to w trybie niemal natychmiastowym.


Książę trochę się opierał woli swojej matki, ale w końcu dał się przekonać. Szczęśliwa królowa niezwłocznie wyciąga swoją listę królewien i księżniczek i obdzwania wszystkie królestwa świata. 


I oto już następnego dnia pojawiają się kandydatki na nową królową. Niestety księżniczki są, jakie są (zresztą zobaczcie sami niektóre z nich ;-) ) i żadna księciu nie wpada w oko.



Nadzieja na rychły ślub księcia już prawie prysła, kiedy oto w drzwiach stanęła księżniczka... w towarzystwie swojego brata. 

"Serce królewicza wreszcie zabiło mocniej".




O co to całe halo?


Jak widzicie, całe to wielkie halo jest tylko i wyłącznie z tego powodu, że młody królewicz zamiast zakochać się w królewnie, zakochuje się w... królewiczu. Na próżno szukać w jej baśni zbereźnych treści, czy też nagich ilustracji. Ta książeczka według mnie po prostu w piękny i zarazem przystępny sposób pokazuje, jak różne mogą być oblicza miłości. Tylko tyle i aż tyle. Baśń "Król i król" według mnie w ogóle nie powinna szokować, a jedynie uczyć. I to nie tylko dzieci, ale i nas, dorosłych.

Głęboko wierzę w to, jak to powiedział Martin Luther King w swoim najbardziej znanym przemówieniu "I Have a Dream", że wszyscy ludzie stworzeni zostali równymi. On miał marzenie dotyczące przyszłości osób czarnoskórych w USA, a ja mam marzenie dotyczące przyszłości osób homoseksualnych w Polsce. Oby kiedyś nie musieli walczyć na każdym kroku o podstawowe wartości, o szacunek, o miłość. 

A co Wy sądzicie o tej książeczce? Podoba Wam się jej tematyka? Czy chcielibyście, aby Wasze dziecko miało taką książeczkę w swojej domowej biblioteczce?






Jeśli spodobał Ci się ten wpis i chcesz być na bieżąco z moimi działaniami i niczego nie przegapić:

- obserwuj mnie na Facebooku - Mama pod prąd FB



- zaglądaj do mnie na Instagramie - Mama pod prąd Instagram

środa, lipca 04, 2018

Nie róbmy z ojców idiotów

Nie róbmy z ojców idiotów
Kiedy po raz kolejny na pytanie "Z kim został mały?", słysząc moją odpowiedź "No jak to z kim? Ze swoim tatą.", zobaczyłam te pełne zdziwienia oczy i usłyszałam: "Oooochhh! Jaki on dzielny! Super, że masz takiego faceta! A da sobie radę?", trafił mnie szlag. Taki sam szlag trafia też mojego męża za każdym razem, kiedy jest traktowany jak rodzic mniej kompetentny ode mnie, taki trochę nieporadny, niedoświadczony, a może nawet ułomny. No bo ja się pytam: "W czym ojciec jest gorszy od matki w opiece nad swoim dzieckiem?" Jedyna kwestia, która przychodzi mi na myśl, a przez którą ojcu może być rzeczywiście ciut trudniej niż matce, to brak mleka w piersiach, ale to wszystko. ;-) Jednak sporo maleńkich dzieci jest karmionych butelką, a wtedy ten "problem" przestaje już być jakimkolwiek problemem.


Copyright © 2016 Mama pod prąd , Blogger