poniedziałek, maja 14, 2018

Zmowa milczenia, czyli o czym osoby mające dzieci nie mówią bezdzietnym


Dwie grupy ludzi


Ludzi można symbolicznie podzielić na dwie grupy (nie bójcie się nie będzie o lepszym i gorszym sorcie ;-) ). Na grupę bez dzieci  i grupę dzieciatych. Ta pierwsza jest otwarta dla wszystkich. W końcu najpierw każdy z nas do niej przynależy. Jednak po pewnym czasie niektórzy (ci wybrani?) przechodzą do tej drugiej grupy, do grupy zamkniętej i pełnej tajemnic, ale jakże kuszącej - do grupy dzieciatych... 

Kiedy myślę o procesie oczekiwania na przejście z pierwszej grupy do drugiej, przychodzi mi na myśl fragment filmu "Wyspa" z 2005 roku. Nie wiem, czy go oglądaliście. Jeśli nie, to bardzo go Wam polecam. Widzimy w nim dużą grupę osób żyjących w zamkniętej futurystycznej rzeczywistości. Ci ludzie mają tylko i wyłącznie jedno marzenie, a jest nim bycie wylosowanym w pewnym konkursie. Nagrodą jest przeniesienie na wyspę będącą ostatnią pozostałością po raju na Ziemi. Wybrana osoba, zachwycona swoim niesamowitym szczęściem, oklaskiwana przez całą resztę, promienieje, słysząc takie oto słowa: "Twój czas nadszedł. Przenosisz się na wyspę". Cała reszta natomiast usłyszy: "Pozostali niech nie tracą nadziei. Twój czas nadejdzie". 



Czy nie jest to trochę tak, jak z zajściem w ciążę (tę chcianą oczywiście)? Kiedy robisz sobie test ciążowy i w końcu widzisz te wymarzone dwie kreski, skaczesz i płaczesz z radości, a wszyscy naokoło Ci gratulują. Ci natomiast, co o dziecko się starają, ale w ciążę jeszcze nie zaszli słyszą, żeby nie tracili nadziei, że ich czas też przyjdzie, że trzeba po prostu przestać się stresować i nastawić pozytywnie.

Dlaczego przed chwilą porównałam przejście z pierwszej grupy do drugiej do filmu "Wyspa"? Nie tylko przez analogię przejścia jako spełnienia najwspanialszych marzeń. Oj nie! Bynajmniej. Porównałam zostanie rodzicem z byciem wylosowanym do przejścia na "wyspę", ponieważ, ta radość, ta ekscytacja, ta euforia, to wspaniałe, a jakże ulotne uczucie nijak się ma do tego, co nadejdzie potem. Rzeczywistość jest bowiem często brutalna i, co trzeba zaznaczyć, skrzętnie ukrywana. Po tej drugiej stronie, czyli kiedy stajesz się rodzicem, bynajmniej nie jest tak wspaniale, jak Ci wcześniej mówiono. Uwaga, teraz będzie spoiler! ;-) Może nie jest tak tragicznie, jak we wspomnianym filmie, w którym okazuje się, że tak naprawdę żadnej rajskiej wyspy nie ma, a wybrane osoby są po prostu klonami, które w pewnym momencie trzeba zabić, ponieważ ich ludzki oryginał potrzebuje akurat przeszczepu jakiegoś organu, albo najzwyczajniej zrobić sobie lifting twarzy, ale idyllicznie też nie jest.



Kiedy zostaje się rodzicem co prawda fizycznie się nie umiera, ale Twoje życie przestaje być usłane różami, albo choćby jakąkolwiek różą. Kto wierzy w bajki o słodkim grzecznym cichym i milusim bobasku oraz o ogólnej zajebistości macierzyństwa, to jest w wielkim błędzie. Tak po prostu nie jest, nie było i nigdy nie będzie (no chyba że jest się milionerem, ma cały sztab opiekunek i dziecko widuje się przelotnie, na przykład raz w roku z okazji jego urodzin).

Bycie rodzicem do harówka


Bycie rodzicem to ciężka praca. Cofnij! Praca nie! To jest harówka nie do opisania! To jest też całkowite wycieńczenie doprowadzające cię do pogranicza szaleństwa. To choćby opisywane przeze mnie wcześniej na blogu nieprzespane nocetrudy w laktacjipłacz, czy też godzinne próby wyjścia na spacer.




Trzy pisarki o zmowie milczenia


Całe szczęście, że powoli o zmowie milczenia wśród dzieciatych zaczyna się mówić i pisać. Mi na początku macierzyństwa szczególnie pomogły relacje trzech pisarek: Polki Joanny Woźniczko-Czeczott, Brytyjki Rachel Cusk oraz jeszcze jednej Polki - Agnieszki Graff. Wszystkie trzy utwierdziły mnie w tym, że w swoich spostrzeżeniach nie jestem odosobniona. 

Joanna Woźniczo-Czeczott napisała: 

"Zmowa, zmowa panuje wśród kobiet. Zmowa milczenia. Jestem matką, jakich dziesiątki można zobaczyć z wózkami w parkach. Przeciętnie miła, przeciętnie ładna, niebrzydko ubrana, z tłustym, wychuchanym bobasem. On jest przeważnie zadowolony. Ja przeważnie też. Gdy spotykam inne matki, rozmawiamy o ząbkach, karmieniach i zdobyczach rozwojowych. X już pełza, Y robi "pa, pa", Z pomalował dzisiaj kocyk flamastrem. Łobuziaczek, ale to przecież rozkoszne.
Tutaj napiszę o wszystkim, o czym nie mówi się nad piaskownicą.
Że macierzyństwo to koniec dawnego życia.
Że mam dojmujące poczucie wolności utraconej na zawsze.
Że dziecko to same trudne okresy. Skończy się jeden, zaczyna drugi. Po horrorze połogu - horror niespania. Po trudach ząbkowania - gehenna urazówki pierwszych kroków. Po ogołoceniu mieszkania, gdy dziecko staje się mobilne - rozniesienie mieszkania, gdy wchodzi w okres gejzeru energetycznego. Po buncie dwulatka - bunt trzylatka. I tak aż do emerytury. "Najgorsze jest pierwsze sześćdziesiąt lat" - tak mawia mama mojego męża".

Z kolei Rachel Cusk w wywiadzie dla Wysokich Obcasów powiedziała, że reakcja na jej książkę "Praca na całe życie" poruszającą temat frustracji, osamotnienia i złości doznawanych podczas macierzyństwa, zrujnowała jej życie na długi czas. Dla innych matek bowiem stała się dowodem na to, że Rachel Cusk jest złą matką. Z kolei według autorki krytykujące ją matki po prostu kłamały, były nietolerancyjne, brutalne w swoich ocenach, chamskie i opresywne. 

Dlaczego? Ponieważ okazało się, że to co pisze, uderza w pewne tabu. Chodzi o to, że doświadczenie macierzyństwa dla wszystkich matek jest trudne, że wiąże się z nim niepewność, lęk i poczucie straty. Natomiast kobiety nie lubią o tym mówić. Podpisują swego rodzaju pakt same ze sobą oraz z innymi kobietami. Po prostu postanawiają, że nie powiedzą o tym, jakie to macierzyństwo jest dla nich straszne i szokujące. Światu na zewnątrz będą mówić, że bycie matką jest wspaniałe i cudowne, no po prostu miód, cud i orzeszki, i żadne inne. Na utrzymanie tej umowy idą oczywiście ogromne pokłady energii. A według Rachel Cusk prawda jest taka, że kiedy stajemy się matkami, to umieramy (w przenośni oczywiście). Wszystkie matki to wiedzą, ale nie będą o tym mówić. Koniec i kropka. 



No i w końcu tak lubiana przeze mnie Agnieszka Graff napisała:

"Kto lubi czytać praktyczne rady (jak hurtem zamrażać zupki) oraz liryczne kawałki (o słodkich małych rączkach), ten (a raczej ta) nie ma na co narzekać. W babskiej prasie jest tego w bród. I to wszystko szczera prawda. Że małe, że słodkie, że wzruszające. O zupkach też prawda. Można zamrozić, rotacyjnie rozmrażać i jesteś boginią zupek. Rzecz w tym, że to tylko prawdy połowa. Ta barwniejsza do przyswojenia i bardziej rynkowa.
Mój synek budził się wciąż w nocy, a my cierpieliśmy na niedospanie tak chroniczne, że zdarzało nam się wpadać na ściany. W domu panował kosmiczny chaos. Sprawy zawodowe zostały odłożone na czwarty lub piąty plan w złudnej nadziei, że przez kilka miesięcy się nie zawalą (zawaliły się). Życie towarzyskie zapomniane w nadziei, że samo sobie o nas przypomni (nie przypomniało). Kino? Teatr? Zapomnij. Wieczory zapełniały nam niezliczone prania. Prasowanie porzuciliśmy jako przejaw fanatyzmu. 
Rzadko pojawiał się kwadrans na lekturę, a wtedy chciało mi się jednego: realizmu. I odrobiny babskiej solidarności. Głosu, który potwierdziłby moją intuicję, że nie tylko ja tak mam. (...) Jasne, czytałam poradniki. Ale tam obowiązuje nieznośny ton kobiecej zaradności. Ja zaś chciałam potwierdzenia, że nie tylko ja miotam się z poczuciem niedoczasu, niedowładu, a nade wszystko winy i wstydu, że "siedzenie w domu z dzieckiem" wymaga nadludzkiego wysiłku i mobilizacji. (...) Podejrzewałam, że świat jest pełen przepełnionych zlewów (zrobię to potem, teraz kaszka, cholera, podgrzewacz się wyłączył), niepowieszonych prań (może on to zrobi? O rany, kończą się śpioszki!), zagubionych smoczków i miotających się przemęczonych kobiet. Podejrzewałam, że u innych też tak jest, ale głupio było pytać, bo spotykane w parku matki sprawiały wrażenie zdumiewająco ogarniętych. Wiało od nich spokojem, oliwką dla niemowląt i matczynym błogostanem. A czasem perfumami, co napawało mnie grozą. Jak one to robią? Skąd czerpią siły?".  




Dwie rzeczywistości: bez dzieci i z dziećmi


Dzięki tym trzem odważnym kobietom, które powiedziały prawdę i całą prawdę o byciu mamą, nie czułam się odosobniona. Wiedziałam, że nie tylko u mnie jest tak ciężko. Szczególną nić porozumienia znalazłam z Joanną Woźniczko-Czeczott, która podobnie jak ja, zauważyła, że istnieją dwie grupy ludzi: niedzieciaci i dzieciaci oraz, że ci drudzy milczą na temat trudów macierzyństwa jak zaklęci:

"Dzieciaci tworzą klan. Mają wspólne tematy (dzieci), wspólne zainteresowania (dzieci) i wspólne doświadczenia utraty wolności (na rzecz dzieci). O tym ostatnim mówi się oczywiście najrzadziej. (...)
Gdy na klan spojrzy się trochę z dystansu, można nabrać przeświadczenia, że jego członków łączy jedno przekonanie: wszyscy powinni mieć dzieci. Pamiętacie te argumenty? Macierzyństwo pozwala przejść na wyższy poziom świadomości. Dopełnić związek. Dojrzeć. Lepiej poznać siebie. Macierzyństwo wyzwala kobiecość. Bez dzieci byłoby tak pusto.
Mądre i kuszące, prawda?
- Ale ja nie wyobrażam sobie roku bez wakacji z plecakiem. (...)
- Samo macierzyństwo jest jak podróż w nieznane - odpowiedział T. - Dziecko pozwala ci podróżować w głąb siebie. To bardziej fascynujące niż wyjazd.
- Znam parę, która podróżowała z niemowlęciem - dodała K. - Dziecko wcale nie musi cię ograniczać.
Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że T. i K. należą do klanu. A klan ma jedno pragnienie: wciągnąć cię do środka. Przeciągnąć na dobrą stronę mocy. Wyrwać z okowów jałowego życia wypełnionego pracą (zła kariera), życiem towarzyskim (pustka, pustka) i bzdurami typu marzenia o podróżach w nieznane (po co to komu?). (...)

Pamiętam tuziny takich rozmów.
- Boję się, że przestanę chodzić do teatru. (...)
- Bzdura, babcia zostanie z dzieckiem - zapewniali z optymizmem ci z klanu.
Od dziewięciu miesięcy nie byłam w teatrze.

- Boję się, że przestanę chodzić na imprezy. (...)
- No co ty, przecież w nocy dziecko śpi - przekonywali.
Większość imprez, w których brałam udział w ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy, odbywała się między jedenastą a osiemnastą.

- Boję się, że ucierpią relacje, na których mi zależy, bo nie będę mieć na nie czasu.
- Prawdziwe przyjaźnie przetrwają - twierdził klan.
Z moimi niedzieciatymi przyjaciółmi widuję się średnio raz na kwartał.

Tak jest ze wszystkim. Nikt nie powiedział: słuchaj, z wolnością koniec. Nie pamiętam matki, która zdradziłaby: w moim życiu nastąpił regres intelektualny i kulturalny, wyrzekłam się osiemdziesięciu procent uciech, którymi żyłam przed ciążą. 

Zmowa, zmowa milczenia. Macierzyństwo oficjalnie jest cudem. O trudnych sprawach dowiesz się po fakcie".




Prawdy i półprawdy o macierzyństwie u mnie


U mnie było bardzo bardzo podobnie. Co z jednej strony słyszałam od koleżanek będących już po drugiej stronie dziecięcej barykady, kiedy zaszłam w ciążę? Co natomiast się stało, kiedy przeszłam na tę upragnioną drugą stronę? Co wtedy mówiły do mnie te same osoby? Nikogo oczywiście nie będę wymieniać z imienia, więc mam nadzieję, że też nikt się na mnie nie obrazi. ;-)

Kiedy byłam w ciąży, usłyszałam, że:

* posiadanie dziecka to fajna przygoda;
* dzieci to takie rozkoszne łobuziaki;
* jak się dziecko do Ciebie przytuli, albo, jeszcze lepiej, powie: "Kocham Cię", to o wszystkim zapominasz;

Kiedy już zostałam matką, czyli kiedy byłam już po ich stronie i zaczynałam się z nimi dzielić moim bynajmniej nieidealnym macierzyństwem, usłyszałam natomiast:

* Jak potrzebujesz pomocy, daj znać, bo wiem, jak to jest.
* Jak moje dzieci były małe, to byłam tak zmęczona, że myślałam, że umrę.
* Posiadanie dziecka jest takie wymagające. Marzysz, żeby mieć chwilę tylko dla siebie. Telewizor jak uspokaja, niech leci. Cokolwiek. Byle była ta chwila dla siebie.
* Od urodzenia swoich dzieci (najstarsze ma już 6 lat) nie byłam z mężem w kinie.
* Jak dziecko płakało, kłóciłam się z mężem. Masa napięcia była.
* Przy dziecku komfort życia leci na łeb na szyję.
* O rany! Biedna jesteś! Wiem, jak to jest.
* Prawie się rozeszliśmy, kiedy mały się urodził. Było tak strasznie trudno. Tylko płakał i płakał.
* Przy dzieciach nie mam czasu iść nawet do toalety.
* Więcej dzieci raczej mieć nie będę. Mąż nie chce. To takie ciężkie.
* Nie przejmuj się. My też się kłóciliśmy.
* Gdyby nie mama, nie dałabym rady przy drugim dziecku.

Zupełnie inne obrazy macierzyństwa. Czyż nie? I, jak zaznaczyłam wcześniej, wypowiedziane w większości przez te same osoby! Kiedy należałam jeszcze do pierwszej grupy (niedzieciatych), snuto przede mną dość idylliczną wersję macierzyństwa. Kiedy wdepnęłam w macierzyństwo, nagle okazało się, że jest ono jednak wykańczające i ani słychu nie było już po przepowiadanej wcześniej idylli.

Dlaczego tak się dzieje? Wydaje mi się, że powody są dwa, a winnych należy szukać po każdej ze stron barykady.

1) Kobiety niedzieciate nie chcą znać prawdy. Kiedy słyszą prawdę, krzyczą: "Nie strasz mnie!", więc opowieść o realistycznym macierzyństwie jest przerywana i niczego się więcej przyszła matka nie dowie.

2) Kobiety dzieciate z kolei nie chcą przekazywać całej prawdy, albo żeby nie straszyć, albo żeby nie zostać posądzone za wredne matki, bo lepiej nie opowiadać o swoich problemach publicznie, albo może, bo po cichu liczą na wciągnięcie kolejnej ofiary do grupy dzieciatych.




Jak macierzyństwo wygląda u mnie? 


Po pierwsze, jak już kiedyś pisałam na blogu, wszystkie moje plany macierzyńskie szlag trafił

Czy jest ciężko? Baaaardzo. 
Co się zmieniło w moim życiu po urodzeniu dziecka? Praktycznie wszystko. 
Czy czasem marzę, żeby znów nie być mamą? Tak. Zdarzało mi się to przede wszystkim na samym początku po urodzeniu dziecka. Budziłam się czasem nie pamiętając, że jestem mamą. Nagle mój wzrok padał na kołyskę i wtedy może nie zawsze, ale czasem myślałam: "O nie!". Byłam naprawdę wykończona.
Co jeszcze się zmieniło? Dla lepszego zobrazowania, napiszę o kilku mniej i bardziej błahych kwestiach w moim życiu:
  • Od 5 marca 2017 roku nie spałam dłużej niż 4 godziny ciągiem..
  • Nie jestem w stanie oglądnąć żadnego filmu, ba, nawet serialu bez przerywania go: bo dziecko się właśnie obudziło, bo dziecko zaczęło płakać, bo dziecko ... (wpiszcie sobie cokolwiek i pewnie też będzie to prawdą ;-) ). 
  • Nie robiłam manicure/pedicure od końca czerwca 2017, kiedy mój brat brał ślub. Wtedy zrobienie manicure i pedicure zajęło mi... mniej więcej tydzień (fragmentami, tak jak oglądanie seriali): w poniedziałek jedna stopa; we wtorek miała być druga, ale nie miałam siły; w środę druga stopa; w czwartek zasnęłam nagle i niespodziewanie i niczego nie zrobiłam; w piątek obydwie dłonie; w sobotę, czyli już w dzień wesela, oddelegowałam dziecko w ramiona męża i, - zamknięta w łazience - zdołałam o dziwo pomalować wszystkie obrobione wcześniej paznokcie).
  • Książki (nawet te o macierzyństwie) leżą odłogiem. Miałam trochę czasu na ich lekturę tylko, kiedy mój syn był jeszcze noworodkiem i nie chodził, ani nie raczkował. Teraz NO WAY.
  • Kiedyś robiłam sobie relaksującą kąpiel raz na tydzień. Teraz dobrze jest, jeśli uda mi się codziennie wejść na szybko pod prysznic. Czasem kończy się na samej głowie, a i na to czasem nie mam siły/ochoty/czasu. Wtedy pozostaje kitka. ;-)
  • Odkąd urodził się nasz syn, byłam w kinie... jeden raz. Kiedyś chodziłam z mężem do kina minimum raz w miesiącu.
  • Wypicie kawy w spokoju jest możliwe tylko i wyłącznie, kiedy mój syn śpi. Za zimną kawą bowiem nie przepadam.
  • Pójście do kawiarni też jest bardzo utrudnione. W sumie to wyjście do jakiegokolwiek lokalu. Po pierwsze zawsze musimy najpierw zrobić rekonesans, czy w danym miejscu są krzesełka dla dzieci. Dobrze też, jeśli dane miejsce szybko serwuje potrawy, bo inaczej dziecko staje się zbyt znudzone i ruchliwe, żeby potem ktokolwiek z naszej trójki mógł zjeść w spokoju. Kawiarnie bez krzesełek dla dzieci (czyli moje ulubione) w ogóle odpadają.

Idealna matka? Co to takiego?


Czy według mnie istnieje matka, która nigdy nie miała gorszego dnia, która zawsze jest pełna optymizmu, nigdy nie nudzi jej siedzenie przy dziecku, z radością po raz pięćsetny jest świadkiem zamykania i otwierania drzwiczek szafki przez swoją latorośl, nocne karmienia jej nie wyczerpują, ponieważ cały czas zdaje sobie sprawę, jak bardzo karmienie piersią jest ważne dla dziecka pod względem zdrowotnym i emocjonalnym? Nie, nie i jeszcze raz nie! Oczywiście Facebookowych lub Instagramowych słodkich, idealnych matek tu nie liczę, gdyż tworzą one wyrywkową wizję swojego życia. No ale któż z nas tego nie robi? Dzieciaty czy nie. ;-) Jeśli jednak jakimś trafem okoliczności taka kobieta rzeczywiście istnieje, to według mnie albo ma jakieś poważne zaburzenia natury psychologiczno-emocjonalnej, albo roboty łudząco przypominające człowieka istnieją już wśród nas, tylko my o tym jeszcze nie wiemy. :)


Jestem wycieńczoną matką na początku swojego macierzyństwa. Wiem, że później też będzie trudno, ale mimo wszystko liczę na to, że będzie ciut lepiej. Dziecko w końcu będzie coraz bardziej kontaktowe, będzie mówić, coraz więcej reagować. Łatwiej się będzie z nim bawić, spacerować i czytać mu książki. Ponownie wspiera mnie tu w nadziei na lepsze jutro wspominana już wcześniej Joanna Woźniczko-Czeczott:

"Ku pokrzepieniu serca zajrzałam do mojej dawnej (z czasów wczesnonastoletnich) ulubionej książeczki o rodzicielstwie. A nuż odnajdę tam najlepiej-jak-się-da-opisaną wspólnotę doświadczeń? pomyślałam.
Chodzi o książkę, która zaczyna się słynnymi zdaniami:
"Najpierw był embrion. Potem było w łonie matki zamknięte pulsujące życie".
Co było potem? Dopiero teraz do mnie dotarło, że potem następuje opis pierwszych odkryć dziecka mówiącego. Reportaż nadal przepiękny, ale o mowlaku. Wańkowicz wspomnienia o życiu swych córeczek zaczyna więc od etapu około dwuletniego.
Niemowlęctwo?
Czarna dziura.
Hmm".
Chyba już wiadomo dlaczego. ;-) Po prostu lepiej o tym etapie zapomnieć. ;-)

I żeby nie było. Kocham swojego synka nad życie. Cieszę się, że jestem jego matką. Ale jedno nie wyklucza drugiego. Chwilowo jestem mamą-zombie, po angielsku tak zwaną mombie. 




Nie mam zamiaru tego stanu przed nikim ukrywać, bo i niby po co? Wiem, że mnóstwo podobnych problemów ma wiele innych matek. Może moja relacja je trochę wesprze. Niech nie czują się osamotnione. Przecież zawsze raźniej w kupie. :-)






Jeśli spodobał Ci się ten wpis i chcesz być na bieżąco z moimi działaniami i niczego nie przegapić:

- obserwuj mnie na Facebooku - Mama pod prąd FB



- zaglądaj do mnie na Instagramie - Mama pod prąd Instagram

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

• Za wszystkie komentarze z góry bardzo dziękuję :-)
• Obraźliwe komentarze będą usuwane

Copyright © 2016 Mama pod prąd , Blogger