"Jest taki dzień, bardzo ciepły choć grudniowy.
Dzień, zwykły dzień, w którym gasną wszelkie spory.
Jest taki dzień, w którym radość wita wszystkich.
Dzień, który już każdy z nas zna od kołyski.
Niebo - ziemi, niebu - ziemia,
wszyscy - wszystkim ślą życzenia.
Drzewa - ptakom, ptaki - drzewom,
tchnienie wiatru - płatkom śniegu.
Jest taki dzień, tylko jeden raz do roku.
Dzień, zwykły dzień, który liczy się od zmroku.
Jest taki dzień, gdy jesteśmy wszyscy razem.
Dzień, piękny dzień dziś nam rok go składa w darze.
Niebo - ziemi, niebu - ziemia,
wszyscy - wszystkim ślą życzenia.
A gdy wszyscy usną wreszcie,
Dzień, który już każdy z nas zna od kołyski.
Niebo - ziemi, niebu - ziemia,
wszyscy - wszystkim ślą życzenia.
Drzewa - ptakom, ptaki - drzewom,
tchnienie wiatru - płatkom śniegu.
Jest taki dzień, tylko jeden raz do roku.
Dzień, zwykły dzień, który liczy się od zmroku.
Jest taki dzień, gdy jesteśmy wszyscy razem.
Dzień, piękny dzień dziś nam rok go składa w darze.
Niebo - ziemi, niebu - ziemia,
wszyscy - wszystkim ślą życzenia.
A gdy wszyscy usną wreszcie,
noc igliwia zapach niesie".
Ach, kto z nas nie zna słów tej przepięknej świątecznej piosenki zespołu "Czerwone gitary"? Tak właśnie według mnie powinny wyglądać Święta. Bardzo bym pragnęła, żeby Wigilia była przynajmniej tym jednym dniem w roku bez sporów, dniem radosnym, pełnym szczerych życzeń i mile spędzonym w gronie rodzinnym. Czy jednak zawsze u mnie w domu taka była i jest?
Kiedy byłam mała...
Co pamiętam ze Świąt mojego dzieciństwa? Na pewno czas spokojnych przygotowań, chwile spędzane z rodzicami i bratem podczas tworzenia dekoracji na choinkę, pieczenie drożdżowych ciast, pisanie listów do Świętego Mikołaja, oraz - już w samą Wigilię - wyczekiwanie pierwszej gwiazdki na niebie.
Z kolorowych kartek papieru z pomocą naszej Mamy wyczarowywaliśmy wielokolorowe łańcuchy na choinkę, a zwyczajne orzechy włoskie przy pomocy sreberek po cukierkach albo złotej farby zamieniały się w malutkie bombki. Potem przychodził dzień, kiedy razem ubieraliśmy choinkę zawieszając na niej między innymi te własnoręcznie wykonane ozdoby. Uwielbiałam te chwile, te wielokolorowe niepasujące do siebie bombki. To, że mogłam je wieszać, tam gdzie tylko chciałam, że na drzewku nie musiała być zachowana jakakolwiek symetria. Oprócz bombek, ręcznie robionego łańcucha i orzechów, na choince wieszaliśmy też różne cukierki i czekoladki. Panowała zasada, że nie można nam było niczego podjadać aż do Świąt, ale dziwnym trafem jakoś zawsze kilka słodkości ubywało przed dwudziestym czwartym. Nikt oczywiście nie miał o to do nas pretensji. :-)
"Noc igliwia zapach niesie"... ubieranie choinki
Z kolorowych kartek papieru z pomocą naszej Mamy wyczarowywaliśmy wielokolorowe łańcuchy na choinkę, a zwyczajne orzechy włoskie przy pomocy sreberek po cukierkach albo złotej farby zamieniały się w malutkie bombki. Potem przychodził dzień, kiedy razem ubieraliśmy choinkę zawieszając na niej między innymi te własnoręcznie wykonane ozdoby. Uwielbiałam te chwile, te wielokolorowe niepasujące do siebie bombki. To, że mogłam je wieszać, tam gdzie tylko chciałam, że na drzewku nie musiała być zachowana jakakolwiek symetria. Oprócz bombek, ręcznie robionego łańcucha i orzechów, na choince wieszaliśmy też różne cukierki i czekoladki. Panowała zasada, że nie można nam było niczego podjadać aż do Świąt, ale dziwnym trafem jakoś zawsze kilka słodkości ubywało przed dwudziestym czwartym. Nikt oczywiście nie miał o to do nas pretensji. :-)
źródło: zszywka.pl |
"Jest taki dzień, bardzo ciepły choć grudniowy"... pieczenie ciast
Pamiętam też, że co roku na kilka dni przed Wigilią przychodziła do nas nasza Babcia, aby pomóc Mamie w pieczeniu ciast drożdżowych. Do dziś nie mogę zapomnieć, ile rzeczy mnie zdumiewało podczas przygotowywania tych świątecznych słodkości: że ta masa jest w stanie tak bardzo urosnąć, że z tych niepozornych sypkich ziarenek maku może powstać jakże przepyszne nadzienie do makowców, że orzechy włoskie, za którymi wtedy nie specjalnie przepadałam, mogą zamienić się w niesamowicie smaczny aksamitny krem. Mama i Babcia nie złościły się na mnie, kiedy ukradkiem wylizywałam garnki oczywiście brudząc się przy tym niemiłosiernie, ani kiedy co jakiś czas zaglądałam pod koc, żeby sprawdzić, ile już urosła ta niepozorna masa drożdżowa. Wszystko działo się w miłej, spokojnej atmosferze. Nikt się nigdzie nie spieszył i nie narzekał. Każdy członek rodziny po prostu cieszył się tymi chwilami spędzanymi razem.
źródło: pixabay |
"Dzień, który już każdy z nas zna od kołyski"... list do Mikołaja
Pamiętam też emocje, jakie towarzyszyły mi podczas corocznego pisania listu do Świętego Mikołaja. Po napisaniu listy życzeń do Mikołaja, mieliśmy umieścić ją za jednym z obrazów w dużym pokoju. Rodzice powiedzieli nam, że ten obraz był jego magiczną skrzynką na listy. Ach, jakież to było uczucie, kiedy następnego dnia okazywało się, że naszych listów już tam nie ma, co było dla nas jednoznaczne z tym, że Święty Mikołaj je w nocy odebrał. Nie pamiętam natomiast, jakie rzeczy wpisywałam na listę. A czy jakiekolwiek dziecko to w ogóle pamięta? Wątpię. Jedyne co sobie przypominam to to, że listy nie były długie.
źródło: https://www.army.mil/ |
"Dzień, piękny dzień dziś nam rok go składa w darze"... aromatyczne pomarańcze
Pamiętam też, jak pewnego roku tuż przed Świętami zobaczyłam na placu duże pachnące pomarańczowe kule i spytałam się Mamy, co to jest, na co Mama odpowiedziała mi, że są to pomarańcze, że na Święta je kupi i wtedy zobaczę, jak smakują. Jakże ja czekałam na ten moment! I nie zawiodłam się. Były pyszne! Dziś pomarańcze można kupić wszędzie przez cały rok, więc nie są już niczym wyjątkowym. Nie to co wtedy. ;-)
źródło: pixabay |
"Jest taki dzień, w którym radość wita wszystkich" - prezent na całe życie
Nie zapomnę też nigdy jednego roku, w którym już wiedziałam, że Święty Mikołaj nie istnieje, a moja Mama z przykrością poinformowała mnie, że tym razem ma znacznie mniej pieniędzy niż zwykle i nie zdoła mi kupić żadnego upominku na Mikołajki. Zrobiło mi się bardzo smutno, ale nie dlatego, że niczego nie dostanę, tylko dlatego że moja mama była zmartwiona, że nie będzie mogła mi kupić żadnego podarunku. Wyjęłam wtedy swoje wszystkie oszczędności ze skarbonki i poszłam kupić maskotkę, którą następnie dałam mamie, prosząc by był to prezent dla mnie od Mikołaja. I wiecie co? Do dziś mam tę maskotkę. Zabieram ją ze sobą prawie wszędzie. I jest to też jedyny prezent mikołajkowy, jaki pamiętam. ;-)
Ta małpka jest dla mnie tym, czym pingwin Huggsy dla Joeya z "Przyjaciół" ;-) |
"Jest taki dzień, gdy jesteśmy wszyscy razem"... rodzinna Wigilia
Jeśli chodzi o samą Wigilię, to pamiętam radość, jaką przeżywałam z możliwości spędzenia tego czasu z naszą całkiem liczną rodziną. To wyczekiwanie pierwszej gwiazdki, bez której absolutnie nie mogła rozpocząć się kolacja. Pamiętam też niekończące się szczere życzenia, które bardzo lubiłam, przepyszne dania, wolne miejsce przy stole dla nieoczekiwanego gościa, tajemniczy dzwonek do drzwi, który zawsze zwiastował pojawienie się aniołka z prezentami oraz śpiewanie kolęd przy akompaniamencie pianina, na którym grała albo moja babcia, albo moja kuzynka.
Jak wraz z wejściem w dorosłość zaczęłam postrzegać Święta? W rodzinie nie było już małych dzieci, a dla mnie przygotowania na pewno przestały być spokojne. Nikt z nas też nie bawił się już w własnoręcznie robione dekoracje na choinkę, mało kiedy komuś się chciało upiec ciasta drożdżowe, listów do Mikołaja też już nie pisałam, bo - wiadomo - ten koleś nie istnieje naprawdę, a wyczekiwanie pierwszej gwiazdki bardziej irytowało niż cieszyło, gdyż człowiek miał ochotę zacząć tę całą Wigilię wcześniej, a nie dopiero około 17:00, kiedy kiszki marsza grały!
Ponadto, mając coraz więcej obowiązków na głowie, a co za tym idzie, coraz mniej czasu, każdy grudzień spędzałam w pośpiechu, a im bliżej było do dwudziestego czwartego, tym bardziej byłam znerwicowana: no bo albo jeszcze dla kogoś nie wymyśliłam prezentu, albo źle policzyłam ilość kartek, jakie chciałam wysłać przyjaciołom i kogoś trzeba było wyeliminować z listy, albo jeszcze coś innego. No i chyba najgorsze ze wszystkiego - bardzo wysokie temperatury w przepełnionych galeriach handlowych przy akompaniamencie nieznośnych piosenek świątecznych. Te wszystkie Merry Christmassy, Jingle Bellsy albo Rudolphy rozbrzmiewające już od... lis-to-pa-da!!! Aaaa!!! Oszaleć można!
Jakaż szkoda, że nie znałam wtedy uroczej piosenki "Fuck Christmas" autorstwa Erica Idle'a - jednego z twórców Monthy Pytona. ;-) Z pewnością ukoiłaby moje nerwy zszargane wysłuchiwanymi milion razy świątecznymi kolędami. Chętnych zapraszam do jej wysłuchania. Ostrzegam jednak, że słownictwo, jak to na Monthy Pytona przystało, jest mocne.
Kiedy urosłam...
Jak wraz z wejściem w dorosłość zaczęłam postrzegać Święta? W rodzinie nie było już małych dzieci, a dla mnie przygotowania na pewno przestały być spokojne. Nikt z nas też nie bawił się już w własnoręcznie robione dekoracje na choinkę, mało kiedy komuś się chciało upiec ciasta drożdżowe, listów do Mikołaja też już nie pisałam, bo - wiadomo - ten koleś nie istnieje naprawdę, a wyczekiwanie pierwszej gwiazdki bardziej irytowało niż cieszyło, gdyż człowiek miał ochotę zacząć tę całą Wigilię wcześniej, a nie dopiero około 17:00, kiedy kiszki marsza grały!
Ponadto, mając coraz więcej obowiązków na głowie, a co za tym idzie, coraz mniej czasu, każdy grudzień spędzałam w pośpiechu, a im bliżej było do dwudziestego czwartego, tym bardziej byłam znerwicowana: no bo albo jeszcze dla kogoś nie wymyśliłam prezentu, albo źle policzyłam ilość kartek, jakie chciałam wysłać przyjaciołom i kogoś trzeba było wyeliminować z listy, albo jeszcze coś innego. No i chyba najgorsze ze wszystkiego - bardzo wysokie temperatury w przepełnionych galeriach handlowych przy akompaniamencie nieznośnych piosenek świątecznych. Te wszystkie Merry Christmassy, Jingle Bellsy albo Rudolphy rozbrzmiewające już od... lis-to-pa-da!!! Aaaa!!! Oszaleć można!
Jakaż szkoda, że nie znałam wtedy uroczej piosenki "Fuck Christmas" autorstwa Erica Idle'a - jednego z twórców Monthy Pytona. ;-) Z pewnością ukoiłaby moje nerwy zszargane wysłuchiwanymi milion razy świątecznymi kolędami. Chętnych zapraszam do jej wysłuchania. Ostrzegam jednak, że słownictwo, jak to na Monthy Pytona przystało, jest mocne.
"Noc igliwia zapachu nie niesie" - ech, znów ta choinka!
Pożegnaliśmy się już z własnoręcznie robionymi ozdobami. Komu by się chciało jeszcze w coś takiego bawić? Na choince rok rocznie zawieszaliśmy te same bombki, które coraz częściej były ułożone jak najbardziej symetrycznie, żeby to drzewko jednak jakoś wyglądało. Co więcej, mało komu w ogóle chciało się ubierać choinkę. Ta czynność zamieniła się po prostu w nieprzyjemny świąteczny obowiązek. Przecież wcześniej trzeba było zejść do zakurzonej piwnicy, znaleźć wszystkie kartonowe pudła z ozdobami i wtaszczyć je na trzecie piętro bez windy. Oj, mogłabym wymienić milion ciekawszych zajęć, niż ubieranie świątecznego drzewka!
"Jest taki dzień, bardzo zimny, bo grudniowy" - ciasta? tylko z cukierni!
Powoli zaczęła też zanikać u nas tradycja pieczenia ciast drożdżowych na Święta. Wszyscy byliśmy coraz bardziej zabiegani, zapracowani i zmęczeni Świętami. A wokoło znajdywało się tyle cukierni, które wręcz się dopraszały o to, żeby wyręczyć nas w tej czasochłonnej drożdżowej robocie. Ani się obejrzeliśmy, a nikt już nawet nie pomyślał, żeby samemu w domu coś upiec na Boże Narodzenie. Na tydzień przed Wigilią najzwyczajniej szło się do osiedlowej cukierni i składało zamówienie na kilka ciast, a w dniu zero odbierało się te makowce zrzędząc cały czas podczas stania w niebotycznej kolejce przypominającej tę w Tłusty Czwartek. Bo, jak się okazuje, nie tylko my wpadliśmy na pomysł zamówienia ciasta na Święta."Dzień, zabiegany dzień dziś nam rok go składa w żarcie" - kupna kolacja wigilijna
Nie tylko ciasta, ale i cała Wigilia przestała mnie zachwycać z kulinarnego punktu widzenia. Na stole bowiem niemal zawsze pojawiały się te same potrawy. Co więcej, coraz większa ilość z nich nie była przygotowywana przez nas, lecz kupowana w najrozmaitszych sklepach. W pierogi zaopatrywaliśmy się w pierogarni, barszcz był z kartonu, krokiety pochodziły ze sklepu "U Jędrusia", a sałatka warzywna - z mrożonki. Niby wszystko dobre, ale brakowało im tego pierwiastka domowego. Kupując większość potraw, Wigilia niestety wiele straciła ze swojego piękna.
Ten tekst powstał w ramach akcji Blogrudzień 2018.
Blogrudzień to wspólna akcja blogerek – odpowiednik blogowego kalendarza adwentowego, tyle, że trwa do końca grudnia i ma przerwę świąteczną na 'prawdziwe życie' W trakcie trwania akcji przeczytasz wiele wartościowych wpisów i poznasz masę cudownych kobiet!
W roku 2018 Blogrudzień ponownie zaczyna Ewelina i w swoim Pozytywnym Domu opowie o magii Świąt.
2 grudnia Emilia jako część Zgranego Teamu pokaże nam piękne świąteczne książeczki dla dzieci.
3 grudnia Martyna na swoim blogu Szczęśliwa Siódemka opowie o charytatywnej akcji mikołajkowej.
4 grudnia Wysmakowana Karolina podpowie, co podarować dzieciom na Święta.
5 grudnia Kasia, czyli Tarapatka podpowie, jak nie dać się zwariować w tym całym prezentowym szale.
"Jest taki dzień, w którym boleść wita wszystkich" - ech te prezenty!
No i do tego wszystkiego to wielotygodniowe wymyślanie prezentów! Najpierw stajesz na głowie, żeby komuś coś fajnego kupić, a potem zdarza się, że po odpakowaniu upominku widzisz niezadowoloną minę tej drugiej osoby. Szkoda, że Benedict Cumberbatch nie nakręcił poniższego filmiku wcześniej. Może dzięki temu więcej osób dziś już umiałoby nie okazywać swoich prawdziwych emocji, kiedy otrzymają bubla prezentowego, tak żeby nikogo nie urazić.
Oglądnijcie sobie to wideo. Naprawdę warto. Mnie brzuch rozbolał ze śmiechu. ;-)
Oglądnijcie sobie to wideo. Naprawdę warto. Mnie brzuch rozbolał ze śmiechu. ;-)
"Jest taki dzień, gdy jesteśmy wszyscy razem"... rodzinna Wigilia?
Jeśli chodzi o samą Wigilię, coraz rzadziej odczuwało się radość ze spędzania tego dnia w szerokim gronie. Mało kiedy dawało się poskromić emocje i nie palnąć jakimś nieprzyjemnym komentarzem psującym ogólną atmosferę. Coraz częściej schodzono również na niebezpieczne tereny komentarzy politycznych.
Oczywiście nikt też już nie wyczekiwał pierwszej gwiazdki, nie zostawialiśmy też wolnego miejsca przy stole dla nikogo, bo wiadomo, że to pic na wodę i nikt dodatkowy nie zapuka do naszych drzwi. Coraz mniej było też chętnych do śpiewania kolęd, więc albo nie śpiewamy ich już w ogóle, albo puszczaliśmy jakąś płytę z kolędami jako tło muzyczne.
Innymi słowy, najczęściej odczuwanymi przeze mnie emocjami grudniowymi u mnie jako dorosłej były: wyczerpanie, frustracja i niechęć do wszystkiego co świątecznie radosne. Stałam się po prostu jednym wielkim Grinchem.
5 marca 2017 roku jednak coś się zmieniło. Ten coraz zieleńszy mocno siedzący we mnie Grinch zaczął powoli blednąć i stawać się coraz mniejszy i mniejszy. Aż, kiedy wielkością przypominał jedynie Danone'owego małego głoda, po prostu nagle rozpłynął się w powietrzu. 5 marca 2017 wszystko obróciło się o 180 stopni. Dlaczego? Co takiego ważnego wydarzyło się tego dnia w moim życiu? Urodziłam dziecko.
Wraz z tym wydarzeniem, wizja Świąt zaczęła mnie na nowo cieszyć. Patrzyłam bowiem w oczy mojego syna - błyszczące prawdziwą najszczerszą radością - i widziałam w nich siebie sprzed kilkudziesięciu lat, tę małą Elę, która tak bardzo cieszyła się każdymi Świętami. Mój malutki syn pozwolił mi na nowo odkryć dziecko we mnie. Świąteczne zrzędzenie zamieniłam na uśmiech.
Łzy wzruszenia stanęły mi w oczach, kiedy po raz pierwszy usłyszałam, jak mój syn zanucił piosenkę Jingle Bells... zasłyszaną wcześniej w radiu pewnie ze sto razy, a jak! ;-) Ba! Ja nawet sama z siebie zaczęłam śpiewać świąteczne przeboje. Na przykład codziennie podczas zmiany pieluchy śpiewam z Sebastianem piosenkę "Rudolph the Red Nosed Reindeer". Mój syn uśmiecha się pełną gębą i z radością wskazuje wtedy na swoje świąteczne skarpetki... z Rudophem rzecz jasna. ;-)
Pierwszy raz w życiu naszły mnie też chęci na powiedzenie NIE kupnym pierniczkom z supermarketu. Zakasałam rękawy i zrobiłam - jak się okazuje - banalnie proste, a jakże pyszne pierniczki domowe. Podczas robienia tych słodkości miałam do pomocy najwspanialszego małego cukiernika - Sebastiana. Przejęty na swoim kuchennym stoliku kitchen helper najpierw mieszał składniki, a potem, kiedy masa była już gotowa, wycinał z niej najrozmaitsze kształty. Co z tego, że było potem pełno mąki na podłodze? I co, że pierniczki wyszły całkowicie asymetryczne? Ten czas spędzony z synem na ich pieczeniu był magiczny. Kiedy patrzyłam na swojego przejętego małego pomocnika, uśmiech po prostu nie schodził mi z twarzy.
No i ten głos zachwytu "wooooooow", kiedy Sebastian po raz pierwszy zobaczył choinkę z zapalonymi na niej lampkami. Warto było się przemóc i ubrać "drzewko". Napisałam słowo drzewko w cudzysłowie, ponieważ choinka w tym roku jest u nas dość niekonwencjonalna, sami przyznacie. ;-)
Za rok nasze świąteczne przygotowywania będą jeszcze fajniejsze, bo bardziej intensywne. W tym roku mój synek jest nadal za mały na wiele atrakcji. Natomiast za rok, tak jak moja mama ze mną, planuję zrobić z nim bardzo kolorowy papierowy łańcuch na choinkę. Poza tym mam w planach wspólne śpiewanie świątecznych piosenek oraz - a jakżeby nie - pisanie listu do Świętego Mikołaja. :-)
Jutro Wigilia. Nie mogę się doczekać, jak zobaczę te iskierki radości w oczach syna, kiedy będzie odpakowywać świąteczne podarunki. Już w zeszłym roku nie mogłam się napatrzyć na jego reakcję na prezenty. Ta całkowicie skupiona mina, jaką przybierał odpakowując podarunki i ciekawość, jaką okazywał zobaczywszy, co znajduje się pod papierem - bezcenne. W tym roku oprócz ciekawości z pewnością będzie też niezmierzona radość.
Chciałabym, żeby moje dziecko w przyszłości mogło powiedzieć, że ma wspaniałe wspomnienia związane ze Świętami. Że pamięta, jak dużo czasu spędzał wtedy z rodziną i jak dobrze się z nami bawił. Że nigdy nie zapomni radości, jaką odczuwał podczas tworzenia dekoracji świątecznych, dumy z własnoręcznie wykonanych pierniczków, podekscytowania podczas jazdy na sankach oraz śpiewania z mamą i tatą delikatnie zmienionej przez nas piosenki "Pada śnieg / Jingle bells":
Oczywiście nikt też już nie wyczekiwał pierwszej gwiazdki, nie zostawialiśmy też wolnego miejsca przy stole dla nikogo, bo wiadomo, że to pic na wodę i nikt dodatkowy nie zapuka do naszych drzwi. Coraz mniej było też chętnych do śpiewania kolęd, więc albo nie śpiewamy ich już w ogóle, albo puszczaliśmy jakąś płytę z kolędami jako tło muzyczne.
Innymi słowy, najczęściej odczuwanymi przeze mnie emocjami grudniowymi u mnie jako dorosłej były: wyczerpanie, frustracja i niechęć do wszystkiego co świątecznie radosne. Stałam się po prostu jednym wielkim Grinchem.
Grinchowe Święta u mnie w rodzinie. |
Kiedy zostałam mamą...
5 marca 2017 roku jednak coś się zmieniło. Ten coraz zieleńszy mocno siedzący we mnie Grinch zaczął powoli blednąć i stawać się coraz mniejszy i mniejszy. Aż, kiedy wielkością przypominał jedynie Danone'owego małego głoda, po prostu nagle rozpłynął się w powietrzu. 5 marca 2017 wszystko obróciło się o 180 stopni. Dlaczego? Co takiego ważnego wydarzyło się tego dnia w moim życiu? Urodziłam dziecko.
Wraz z tym wydarzeniem, wizja Świąt zaczęła mnie na nowo cieszyć. Patrzyłam bowiem w oczy mojego syna - błyszczące prawdziwą najszczerszą radością - i widziałam w nich siebie sprzed kilkudziesięciu lat, tę małą Elę, która tak bardzo cieszyła się każdymi Świętami. Mój malutki syn pozwolił mi na nowo odkryć dziecko we mnie. Świąteczne zrzędzenie zamieniłam na uśmiech.
Pierwszy poranek Trzech Króli w życiu naszego syna. Wg tradycji hiszpańskiej to właśnie wtedy dzieci otrzymują prezenty. |
Jak ja lubię kolędy!
Łzy wzruszenia stanęły mi w oczach, kiedy po raz pierwszy usłyszałam, jak mój syn zanucił piosenkę Jingle Bells... zasłyszaną wcześniej w radiu pewnie ze sto razy, a jak! ;-) Ba! Ja nawet sama z siebie zaczęłam śpiewać świąteczne przeboje. Na przykład codziennie podczas zmiany pieluchy śpiewam z Sebastianem piosenkę "Rudolph the Red Nosed Reindeer". Mój syn uśmiecha się pełną gębą i z radością wskazuje wtedy na swoje świąteczne skarpetki... z Rudophem rzecz jasna. ;-)
Jak super się piecze pierniczki!
Pierwszy raz w życiu naszły mnie też chęci na powiedzenie NIE kupnym pierniczkom z supermarketu. Zakasałam rękawy i zrobiłam - jak się okazuje - banalnie proste, a jakże pyszne pierniczki domowe. Podczas robienia tych słodkości miałam do pomocy najwspanialszego małego cukiernika - Sebastiana. Przejęty na swoim kuchennym stoliku kitchen helper najpierw mieszał składniki, a potem, kiedy masa była już gotowa, wycinał z niej najrozmaitsze kształty. Co z tego, że było potem pełno mąki na podłodze? I co, że pierniczki wyszły całkowicie asymetryczne? Ten czas spędzony z synem na ich pieczeniu był magiczny. Kiedy patrzyłam na swojego przejętego małego pomocnika, uśmiech po prostu nie schodził mi z twarzy.
Jak ja lubię ubierać choinkę!
No i ten głos zachwytu "wooooooow", kiedy Sebastian po raz pierwszy zobaczył choinkę z zapalonymi na niej lampkami. Warto było się przemóc i ubrać "drzewko". Napisałam słowo drzewko w cudzysłowie, ponieważ choinka w tym roku jest u nas dość niekonwencjonalna, sami przyznacie. ;-)
Za rok będzie jeszcze fajniej!
Za rok nasze świąteczne przygotowywania będą jeszcze fajniejsze, bo bardziej intensywne. W tym roku mój synek jest nadal za mały na wiele atrakcji. Natomiast za rok, tak jak moja mama ze mną, planuję zrobić z nim bardzo kolorowy papierowy łańcuch na choinkę. Poza tym mam w planach wspólne śpiewanie świątecznych piosenek oraz - a jakżeby nie - pisanie listu do Świętego Mikołaja. :-)
Jak ja lubię obdarowywać innych!
Jutro Wigilia. Nie mogę się doczekać, jak zobaczę te iskierki radości w oczach syna, kiedy będzie odpakowywać świąteczne podarunki. Już w zeszłym roku nie mogłam się napatrzyć na jego reakcję na prezenty. Ta całkowicie skupiona mina, jaką przybierał odpakowując podarunki i ciekawość, jaką okazywał zobaczywszy, co znajduje się pod papierem - bezcenne. W tym roku oprócz ciekawości z pewnością będzie też niezmierzona radość.
Chciałabym, żeby moje dziecko w przyszłości mogło powiedzieć, że ma wspaniałe wspomnienia związane ze Świętami. Że pamięta, jak dużo czasu spędzał wtedy z rodziną i jak dobrze się z nami bawił. Że nigdy nie zapomni radości, jaką odczuwał podczas tworzenia dekoracji świątecznych, dumy z własnoręcznie wykonanych pierniczków, podekscytowania podczas jazdy na sankach oraz śpiewania z mamą i tatą delikatnie zmienionej przez nas piosenki "Pada śnieg / Jingle bells":
"Pada śnieg, pada śnieg, dzwonią dzwonki sań.
Co za radość, gdy z rodziną spędza się Świąt czas".
"Jingle bells, jingle bells, jingle all the way.
Oh, what fun it is to spend a family Xmas day".
Dziękuję Ci, mój synu, za to, że dzięki Tobie na nowo odkryłam magię Świąt!
autor: Rogate Kadry |
Jeśli spodobał Ci się ten wpis i chcesz być na bieżąco z moimi działaniami i niczego nie przegapić:
- obserwuj mnie na Facebooku - Mama pod prąd FB
- zaglądaj do mnie na Instagramie - Mama pod prąd Instagram
Blogrudzień to wspólna akcja blogerek – odpowiednik blogowego kalendarza adwentowego, tyle, że trwa do końca grudnia i ma przerwę świąteczną na 'prawdziwe życie' W trakcie trwania akcji przeczytasz wiele wartościowych wpisów i poznasz masę cudownych kobiet!
W roku 2018 Blogrudzień ponownie zaczyna Ewelina i w swoim Pozytywnym Domu opowie o magii Świąt.
2 grudnia Emilia jako część Zgranego Teamu pokaże nam piękne świąteczne książeczki dla dzieci.
3 grudnia Martyna na swoim blogu Szczęśliwa Siódemka opowie o charytatywnej akcji mikołajkowej.
4 grudnia Wysmakowana Karolina podpowie, co podarować dzieciom na Święta.
5 grudnia Kasia, czyli Tarapatka podpowie, jak nie dać się zwariować w tym całym prezentowym szale.
6 grudnia na blogu Dagmary – dziubdziak.pl poznasz wspaniałe zimowe i świąteczne zabawy.
7 grudnia Blond Pani Domu Mirka opowie o wspomnieniach towarzyszących Świętom.
8 grudnia Agnieszka na agumama.pl przypomni, że czas wstawić bigos
9 grudnia Młodamamma Karolina zainspiruje nas sposobami na piękne zapakowanie świątecznych prezentów.
10 grudnia Młoda Mama Pisze, czyli Sylwia pokaże nam magiczne miejsca, które warto odwiedzić w świąteczno-zimowym okresie.
10 grudnia Młoda Mama Pisze, czyli Sylwia pokaże nam magiczne miejsca, które warto odwiedzić w świąteczno-zimowym okresie.
11 grudnia Małgosia wraz ze swoimi Jaśkowymi Klimatami wprowadzi nas w klimat Świąt pokazując świąteczne ozdoby.
12 grudnia Agnieszka zaprezentuje nam świąteczne DIY na swoim 321startdiy.pl.
13 grudnia Magda M. pokaże, w co ubrać się na Wigilię.
14 grudnia Magda na mumslife.pl pokaże nam tekst pod tytułem "10 dni do świąt, czyli jak to wszystko przygotować, nie zwariować i znaleźć czas dla siebie".
15 grudnia Agata, czyli Beztroska Mama zaprezentuje listę filmów wprowadzających w świąteczny nastrój.
16 grudnia Mama Carla będzie kontynuować filmowy nurt i pokaże świąteczne bajki i filmy dla dzieci na Netflixie.
17 grudnia Asia i jej Humory Zmory przedstawią sposoby na spędzanie Świąt Bożego Narodzenia.
18 grudnia Marta na swoim blogu Dzieciorka pokaże kolejną odsłonę godnych polecenia książeczek dla dzieci ze Świętami w tle.
19 grudnia Ania z kulinarnego bloga Zjem Cię pokaże przepis na kruche ciasteczka na choinkę.
20 grudnia Ania na swoich Kęsach Codzienności pokaże przepis na cudną świąteczną struclę makową.
20 grudnia Ania na swoich Kęsach Codzienności pokaże przepis na cudną świąteczną struclę makową.
22 grudnia swój grudniowy temat zaprezentuje Karolina z bloga Małe i duże dziecięce podróże.
23 grudnia Ela z bloga Mama pod prąd opowie o tym, jak dzięki macierzyństwu na nowo odkryła magię Świąt.
29 grudnia Magda z bloga AsertywnaMama.pl zmierzy się z wątpliwościami, czy mamy niemowlaków mogą się wybrać na Sylwestra,
30 grudnia Monika, czyli Mama na Całego podpowie co robić, gdy Twoje nastoletnie dziecko wybiera się na Sylwestra.
Zapraszamy, bądźcie z nami!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
• Za wszystkie komentarze z góry bardzo dziękuję :-)
• Obraźliwe komentarze będą usuwane