środa, maja 15, 2019

Nie ochrzciłam swoich dzieci

Oj długo się nosiłam z napisaniem tego tekstu. Długo. Od samego początku wiedziałam, że on powstanie, ale nie byłam pewna, kiedy. Dlaczego musiały minąć niemal dwa lata, aż zdecydowałam się napisać ten post? Chyba każdy z Was może się domyślić. 




Bałam się KRYTYKI. 


Choć niby - tak na chłopski rozum - nie powinno jej być. Kwestia chrztu wiąże się z wiarą, a sprawa wyznania to bardzo osobisty temat w życiu każdego człowieka. Jednak w Polsce wszyscy ci, którzy nie biorą udziału w obrządkach kościoła katolickiego, lub też nie piszą na jego temat w samych superlatywach, łagodnie mówiąc, marnie kończą. 

A przecież obecnie Polsce, z tego co się orientuję, istnieje - przynajmniej na papierze - tak zwana wolność religijna. Oznacza to, że nie mogę być szykanowana za to, że nie jestem katoliczką. Jednak, jak wiadomo, mniejszości zawsze były, są i niestety raczej będą na straconej pozycji, a ich sytuacja będzie gorsza. I to oni w pierwszej kolejności będą celem ataków liczniejszych grup, a taką grupą - chcąc czy nie chcąc - są katolicy w Polsce.

Historia pamięta sytuacje, kiedy wskazanym było ukrywać się ze swoimi przekonaniami religijnymi. Nie trzeba się zbytnio wysilić, żeby podać przykład: II Wojna Światowa, jeśli się było wyznania mojżeszowego. Dziś, przynajmniej w teorii, kwestia wyznania i praktykowania lub nie obrządków religijnych nie powinna wzbudzać nadmiernych emocji. Tak samo jak nikogo nie powinno interesować, dlaczego niektórzy mają jedno, dwoje albo żadnych dzieci; psa, kota, chomika albo żadnego zwierzątka. A jednak ludzi brak wiary bulwersuje. Krytykują ateizm. Stąd mój początkowy strach.

Dlaczego postanowiłam napisać ten tekst? 


1. Ponieważ wiem, że są osoby, takie jak mój mąż i ja, które dzieci nie ochrzciły, i mają z tego powodu szereg nieprzyjemności. Chciałabym im pokazać, że nie są same. 

2. Ponieważ nie podoba mi się mówienie, że w Polsce powinno być ochrzczone każde dziecko, jak leci, bez względu na wszystko. 

3. Ponieważ bardzo bym chciała, żebyście zobaczyli, że osoby, które nie chrzczą swoich dzieci - używając nomenklatury biblijnej - nie są jakimiś diabłami wcielonymi i bynajmniej nie chcą w ten zaszkodzić swoim dzieciom. 

No więc DLACZEGO nie ochrzciliśmy swoich dzieci?


Odpowiedź jest prosta i w sumie na tym zdaniu powinien skończyć się ten artykuł: Ponieważ NIE jesteśmy osobami wierzącymi (czyt. katolikami, no bo przecież moglibyśmy być innego wyznania (choć nie jesteśmy)). Proste? Proste. Niby tak, a jednak - jak się okazuje - nie do końca. Społeczeństwo polskie nie za bardzo dopuszcza, aby decyzja odnośnie chrztu mogła zostać podjęta w tak logiczny sposób, że chrzci się tylko dzieci, których rodzice są wierzący. 

Co więcej, mam wrażenie, że jeśli w Polsce ktoś (szczególnie młody człowiek) deklaruje się jako ateista, nie do końca mu się wierzy. Chwilowa fanaberia? Przejściowa moda? Takie jakieś widzimisię? 

Młody, polski ateisto, my, większość wierząca, mówimy ci: "Nie wygłupiaj się z tymi swoimi antyreligijnymi teoriami, tylko podporządkuj się nadrzędnej religii w naszym państwie i grzecznie ochrzcij swoje dziecko. No bo w sumie co ci zależy? Przecież i tak (niby) nie wierzysz". 

Drodzy katolicy, nie niby, tylko naprawdę nie wierzę. I tak. Zależy mi.

No ale jak to, że nie chrzcisz? WSZYSCY chrzczą! Polska jest krajem katolickim!


Hmm. Za każdym razem, kiedy słyszę tego typu stwierdzenie, myślę sobie. Aha, czyli jeśli osoba wypowiadająca te słowa mieszkałaby np. w Izraelu, to by swojego syna obrzezała, jak to się przyjęło czynić w judaizmie, religii dominującej na tamtych ziemiach? No bo jeśli wszyscy, to wszyscy, co nie? No nie. To nie jest tak. To, że mieszka się w kraju, w którym WIĘKSZOŚĆ osób jest wyznawcami jakiejś religii, nie oznacza, że jeśli się w nią nie wierzy, należy brać udział w jej obrządkach. 



Co więcej, uważam, że jeśli bym tak zrobiła, nie zwracając uwagi na fakt, iż katoliczką nie jestem, i ochrzciła swoje dzieci, popełniłabym krzywoprzysięstwo. Podczas sakramentu chrztu musiałabym przecież skłamać, że swoje dziecko wychowam w wierze rzymskokatolickiej, z góry wiedząc, że tak nie zrobię. 

I tutaj dochodzę do pewnej bardzo ważnej kwestii: to że nie wierzę, nie oznacza, że religii (jakiejkolwiek) nie szanuję. Szanuję wszystkie religie, choć już nie koniecznie instytucję kościoła katolickiego, a tym bardziej w Polsce (choć to zupełnie inna opowieść, tak samo jak ta, dlaczego przestałam wierzyć) i dlatego nie mam zamiaru kłamać podczas sakramentu, jakim przecież jest de facto chrzest święty. 

Jeśli ktoś inny nie widzi w tym problemu i tak zrobi, mimo że nie wierzy, proszę bardzo. Kim ja jestem, aby go oceniać? Moje osobiste sumienie mi na to nie pozwala, dlatego robić tego nie będę. Dla mnie byłoby to po prostu kpienie z danej religii, czego czynić nie mam zamiaru. Natomiast jeśli ktoś uważa inaczej, ma do tego pełne prawo. Niech postępuje w zgodzie z własnym sumieniem, ale też niech mnie nie poucza, tak jak ja nikogo nie moralizuję.

Jak nie wierzysz, jesteś zły!


I tutaj dochodzę do kolejnej ważnej kwestii. Tak, my ateiści też posiadamy sumienie. Przecież nie żyjemy w odosobnieniu na bezludnej wyspie, tylko wśród innych ludzi, w społeczeństwie. Ponadto, większość z nas została wychowana w ogólnie przyjętym dla danej społeczności systemie wartości, który dalej praktykujemy. Dlatego też:

to, że nie chodzę do kościoła i nie wierzę w to, co zostało napisane w Biblii NIE oznacza, że jestem: 

terrorystką,
morderczynią,
psychopatką,
sadystką, 

potworem typu Ramsay Bolton z "Gry o Tron",
lub kimkolwiek innym okropnym, kogo sobie jesteście w stanie wyobrazić.


Jestem osobą bardzo wrażliwą, kochającą swoją rodzinę, dbającą o przyjaciół, uwielbiającą zwierzęta oraz troszczącą się o przyrodę. Ba, uważam wręcz, że jestem uduchowiona, choć duchowość pojmuję zupełnie inaczej niż chrześcijanie. Nie jestem idealna (ale idealny to przecież nikt nie jest - osoby wierzące również). Po prostu zostałam wychowana na porządnego człowieka i to, że nie wierzę w Boga chrześcijańskiego nie oznacza, że od razu wyjdę do ludzi z bazooką, karabinem maszynowym, granatami, czy też mieczem świetlnym i rozwalę wszystkich w cholerę. Wyjdę z uśmiechem na twarzy i dobrą chęcią. Jeśli ktoś zapyta się mnie o drogę, postaram mu się pomóc, otworzę drzwi matce z wózkiem, żeby nie musiała się męczyć i ustąpię miejsca w autobusie starszej osobie.

Co więcej, swoje - o zgrozo! - NIEochrzczone dzieci również postaram się wychowywać tak, aby wyrosły na dobrych ludzi. Chrzest lub jego brak nie ma tu nic do rzeczy. Jest przecież sporo osób wierzących, którym daleko do bycia dobrymi i wiele ateistów, którzy są cudownymi osobami (jak i vice versa). Są dobre oraz złe osoby lewo i praworęczne, dobrzy oraz źli bruneci, blondyni, szatyni, rudzielcy i łysi; dobre oraz złe osoby z nadwagą oraz niedowagą. Innymi słowy, na świecie po prostu są dobrzy i źli ludzie. To, że osoba wierząca przeczyta "Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu", nie znaczy, że będzie postępować według tych wytycznych. Wszyscy przecież dobrze wiemy, że teoria teorią, a praktyka praktyką. Gdyby było inaczej, co poniektórzy katolicy nie biliby swoich żon/mężów, nie zdradzali swoich współmałżonków, nie oszukiwali na podatkach, nie kradli w sklepach, itp., itd. A robią to.


Nie ochrzczone? Zawału dostanę!

Podejrzewam że wśród osób, które postanowiły nie chrzcić swoich dzieci, na palcach jednej ręki można policzyć te, które nie miały przepraw ze swoją rodziną (czyt. rodzicami, dziadkami, wujostwem, itd.). Nie wszyscy czują się na siłach stawić czoło tylu osobom, które przecież - jak mniemam - kochają. Patrzeć na łzy rodziców, czuć się współodpowiedzialnymi za podniesione ciśnienie babci, lub ataki paniki ciotki. A jeśli do tego dołożyć jeszcze fakt, że niektóre z tych osób mieszkają w domu rodziców, teściów, albo niedaleko nich, lub na co dzień korzystają ze wsparcia rodziny, to koniec końców większość z nich się złamie i ochrzci swoje dzieci. Zrobią to, aby zakończyć rodzinne kłótnie, histerie, czy też wyrywanie sobie włosów z głowy. 



I w mojej rodzinie był z tym problem. Zostałam poddana szantażowi emocjonalnemu. Co prawda starałam się na spokojnie wyjaśnić swoje powody (brak wiary nie okazał się wystarczającym argumentem), ale nie za bardzo chciano mnie wysłuchać. Nie sądzę też, żeby moje stanowisko zostało zrozumiane. Mimo wszytko, po pewnym czasie sprawa po prostu ucichła. I na razie cisza. Czy przed burzą? To się dopiero okaże.

Czy ponieważ nie poszłam rodzinie na rękę, oznacza, że jestem bezduszną, zimną suką, której nie zależy na rodzicach, dziadkach, sąsiadce spod piętnastki, czy też pani z warzywniaka po drugiej stronie ulicy? Nic z tych rzeczy! Powtarzam: nie ochrzciliśmy swoich dzieci w kościele rzymskokatolickim, ponieważ nie jesteśmy katolikami. Jest to JEDYNY powód. Czy nie wystarczający?


A nie boisz się, że zło w nich zamieszka?


Eeee. Że co? Słysząc tego typu pytanie, zbieram szczękę z podłogi. Sorry. Nie moja bajka. Tak samo, jak nie wierzę w to, że czerwone kokardki odpędzają złe duchy (pani położna mnie o tym poinformowała... no więc ten tego...). Seriously?! 

Tak - mój syn często płacze. 
Tak - wpada też w furię. 
Tak - budzi się czasem w nocy z głośnym krzykiem. 

Ale to po prostu oznacza, że jest dwulatkiem, który normalnie się rozwija, którego mózg cały czas się kształtuje, któremu powoli formuje się osobowość. 

Wiem, że w Polsce egzorcyzmy są na porządku dziennym. Nie będę się na ten temat wypowiadała, bo - powtarzam - jestem osobą niewierzącą (w religie). Wierzę natomiast w psychologię i naukę. Wierzę też w nasze powiązanie ze światem natury. Nie. Zło w moich dzieciach nie zamieszka. Chrzest nie ma tu (przynajmniej dla mnie) nic do rzeczy. 

Staram się być dobrym rodzicem i dać swoim dzieciom mocne fundamenty, aby w przyszłości były dobrymi ludźmi, szanującymi innych, wyczulonymi na cierpienie zwierząt oraz ceniącymi otaczającą ich przyrodę. Powtarzam: Nie. Zło w nich nie zamieszka. 

No ale jak to? Nie dostanie prezentów na komunię?!


Jest to dość często pojawiający się argument. Co zawsze myślę, gdy go słyszę? Aha, czyli w pierwszej komunii świętej najważniejszą kwestią są prezenty? Bo mnie się wydawało, że tu chodzi o zupełnie coś innego. Komunia to przecież sakrament, a nie impreza, nie jakieś "weselicho", czyż nie? Dla osób wierzących komunia oznacza przyjęcie Boga do swojego serca. Co ma do tego konsola, smartfon, komputer, rower, czy gruba kasa? Czy ktoś mi to logicznie wytłumaczy? Bo nie rozumiem...

Jeśli martwicie się tym, że moje dzieci będą się czuły pokrzywdzone brakiem komunijnego "wesela", z radością zorganizuję im w tym czasie wspaniały rodzinny wypad choćby do Eurodisneylandu. ;-)



źródło: http://info.wyborcza.pl/temat/wyborcza/prezenty+komunijne

A jeśli Twoje dzieci będą chciały wziąć ślub kościelny?

Podejrzewam, że w takim pytaniu osobom ponownie, jak w przypadku komunii, chodzi o całą huczną oprawę stojącą za tego rodzaju wydarzeniem, a znowu nie o to, o co powinno chodzić w sakramencie ślubu kościelnego. Jeśli więc mowa o imprezie, proszę bardzo. Nie ma problemu. Obecnie śluby cywilne można już bez problemu obchodzić poza Urzędem Stanu Cywilnego. Nie ma przeszkód, aby wybrać na ten dzień wymarzoną lokalizację oraz, żeby Panna młoda miała na sobie piękną, długą, białą suknię. Można też zrobić tak jak my - wziąć ślub w USC, a następnie zorganizować humanistyczną ceremonię zaślubin

Na chwilę obecną w Polsce śluby humanistyczne nie są jeszcze niestety prawnie unormowane, w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii czy krajów skandynawskich. Oznacza to, że taki związek wymaga dodatkowo rejestracji w USC. Choć może za jakiś czas ta kwestia ulegnie zmianie i ślub humanistyczny będzie wystarczający z punktu widzenia prawnego w Polsce. A, uwierzcie mi, taka ceremonia jest naprawdę cudowna!


nasza ceremonia humanistyczna; zdjęcie Warsztat Spojrzeń

nasza ceremonia humanistyczna; zdjęcie Warsztat Spojrzeń
nasza ceremonia humanistyczna; zdjęcie Warsztat Spojrzeń

Jeżeli jednak dalej kręcicie nosem, że jednak nie, że przecież TRZEBA wziąć ślub kościelny, w kościele i w ogóle, to wiedzcie, że kościół katolicki akceptuje możliwość zawarcia związku małżeńskiego z osobą innego wyznania albo nawet z osobą niewierzącą. Wtedy ceremonia zaślubin odbywa się w kościele, ale przysięgę składa tylko ta osoba, która jest katolikiem.

No a co jeśli moje dzieci w przyszłości będą chciały wziąć ślub kościelny, ale w sposób pełny, a nie połowiczny (nie wnikam, czy stanie się tak, ponieważ będą wierzące, czy nie)? Wtedy po prostu przyjmą zaległe sakramenty już jako osoby dorosłe. Proste? Proste.


Ochrzcij tak na wszelki wypadek

Nie pierwszy raz spotykam się i z tego rodzaju argumentacją. I szczerze mówiąc w ogóle jej nie rozumiem. Skoro jestem ateistką, to nie ma dla mnie czegoś takiego jak "na wszelki wypadek". Rozumiem też, że katolik mówiący, żeby ochrzcić "tak na wszelki wypadek" ma na myśli zabezpieczenie, żeby dane dziecko w przypadku śmierci nie poszło do piekła. Choć abstrahując już od kwestii mojego niewierzenia, z tego co się orientuję, kościół katolicki odszedł od koncepcji mówiącej, że nieochrzczone dziecko w razie nagłej śmierci będzie potępione, czyż nie? 

W stwierdzeniu "na wszelki wypadek" może też chodzić o to, żeby trzymać z tym jedynym właściwym bogiem. No cóż. Trzeba mieć sporo buty, żeby wierzyć, że wybrało się nadrzędną religię nad wszystkimi innymi. Przecież obecnie na świecie jest o wiele więcej religii niż tylko TA jedna. I tak mamy choćby islamskiego boga Allaha czy też hinduskiego boga Krysznę. Nie wspominam o Jahwe, gdyż jest on wspólny z bogiem katolików. 

Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy zdamy sobie sprawę z tego, że ludzkość żyje na tym świecie od tysięcy lat. Co więc z tymi, którzy kiedyś wierzyli w Huitzilopochtli (boga Azteków), Zeusa (boga Greków), Jowisza (boga Rzymian), czy też Odyna (boga nordyckiego)?




Pozwólcie więc, że nie będę robiła niczego "na wszelki wypadek" tylko po prostu skupię się na wychowywaniu swoich dzieci na porządnych obywateli, na osoby szanujące każdego człowieka bez względu na jedno wiarę, kolor skóry, narodowość czy też orientację seksualną.


Twoje dziecko będzie atakowane

Jest to ostatni punkt, który przychodzi mi na myśl w związku z brakiem chrztu u moich dzieci. Nie na darmo pozostawiłam go na koniec. Jest on dla mnie najtrudniejszy ze wszystkich wymienionych do tej pory, gdyż bardzo namacalnie dotyczy cierpienia moich dzieci.

Polskie społeczeństwo jest najbardziej homogeniczne i jednokulturowe ze wszystkich w Europie. Na ulicach prawie każdy ma taki sam kolor skóry, a około 90% Polaków określa się mianem katolików. Religia rzymskokatolicka to jeden z przedmiotów w szkole, a nawet w przedszkolu (!). Ateistów jest w Polsce bardzo niewiele. Ich dzieci raczej nie będą chodzić na lekcje religii. Jeśli takie zajęcia nie będą się obywać na pierwszej lub ostatniej lekcji, jest spora szansa, że dziecko niechodzące na nie stanie się łatwym celem ataków swoich rówieśników. Kiedyś znęcano się nad rudzielcami albo okularnikami. Teraz zarówno kolor rudy jak i okulary to high fashion. Dlatego raczej nikt z takich osób się już nie śmieje. Natomiast z niepokojem zauważam tendencję do prześladowania osób o innym wyznaniu lub też niewierzących. 

Czy nie przesadzam? Czy nie martwię się na przyszłość? Niestety nie wydaje mi się.

Moje dzieci mimo, że nie są w 100% Polakami, tylko pół na pół hiszpańsko-polskie, wizualnie nie odstępują zanadto od polskiej "normy". Na szczęście. Odstępował od niej natomiast mój jeden muzułmański kolega, który w Polsce został skopany niemal do nieprzytomności przez kilku "katolickich" chłopaczków. Powód - nie podobał im się jego egzotyczny wygląd. Powtarzam. Moje dzieci wyglądem nie różnią się za bardzo od Polaków. Brakiem wiary jednak różnić się będą.

Powiecie mi może, że co mi zależy? Poślij dzieci na lekcje religii! Otóż zależy i to bardzo. Skąd mam pewność, jakie informacje będą im na tych zajęciach przekazywane? Jeśli religię prowadziłby Papież Franciszek, niech na nią idą! Człowiek ten jest dla mnie przykładem prawdziwego katolika. Szanuje drugiego człowieka. Nie szkaluje osób homoseksualnych, pochyla się nad losem uchodźców, mówi, że "lepiej być ateistą niż złym chrześcijaninem". Jednak mam wrażenie, że kościół katolicki w Polsce to zupełnie inna religia niż ta praktykowana przez głowę tegoż Kościoła - papieża Franciszka. 

Co prawda kontakt z kościołem katolickim od lat mam znikomy, jednak nawet sporadyczne wizyty w tej instytucji odbijają mi się czkawką. Do dziś nie jestem choćby w stanie zapomnieć skandalicznego kazania na ślubie mojego brata. Ksiądz stwierdził podczas niego, że ateiści stoją za bliżej nieokreśloną cywilizacją śmierci i że - uwaga! - dążą do likwidacji małżeństw katolickich. I gdyby nie to, że to był ślub mojego brata, stanęłabym i powiedziała temu człowiekowi, co o tego typu idiotycznych teoriach myślę. Ten sam ksiądz stwierdził jeszcze w dalszej części kazania, że funkcją kobiety jest służyć mężczyźnie i pięknie wyglądać. No sorry. What???!!! 

Tak więc, reasumując: nie będę posyłać swoich dzieci na lekcje religii, mimo że mam świadomość, że czyniąc tak mogą one paść ofiarą ataku swoich rówieśników. Tylko czy szkalowanie drugiego człowieka to aby chrześcijański model postępowania? Nie za bardzo, czyż nie? No ale co ja wiem. Ateistka jakaś.




Nie, nie ochrzczę swoich dzieci


Oprócz wszystkich powodów wymienionych powyżej, chrztem nie chcę zwiększać również kościelnej bazy wiernych, dzięki której kościół katolicki w Polsce ma nadal tak ogromny wpływ nie tylko na życie społeczne, ale i polityczne w naszym kraju. A ja temu mówię basta! Kościół dziś w Polsce to kpina z religii katolickiej. Im mniej wiernych zarówno w statystykach kościelnych, jak i na mszach, tym słabsza stanie się ta instytucja, w efekcie czego będzie musiała się zmienić. Zmienić na lepsze. Bo to nie jest tak, że ja Kościół po prostu atakuję, bo tak. Swoją drogą, jakże to ostatnio częste stwierdzenie, że się Kościół atakuje. 

A ja po prostu bym chciała, żeby osoby wierzące mogły uczęszczać do prawdziwego Kościoła z mądrymi i skromnymi duchownymi, a nie do instytucji kryjącej pedofilów, bogaczy typu Rydzyk oraz mającej polityków owiniętych dookoła swojego palca. Chciałabym księży, którzy nie manipulują wierzącymi i nie robią z siebie bogów. Chciałabym księży, którzy nie są hipokrytami ani rasistami. Ale żeby to mogło nastąpić, najpierw musi runąć, to co od wieków już gnije. 



Jeśli czytasz te słowa, oznacza to, że udało Ci się dobrnąć do samego końca. Dziękuję. Ten tekst jest dla mnie bardzo ważny. Chętnie poczytam więc o Twoich wrażeniach po jego lekturze. Proszę, podziel się nimi ze mną w komentarzu poniżej albo w wiadomości prywatnej. Dziękuję.




Jeśli spodobał Ci się ten wpis i chcesz być na bieżąco z moimi działaniami i niczego nie przegapić:

- obserwuj mnie na Facebooku - Mama pod prąd FB

- zaglądaj do mnie na Instagramie - Mama pod prąd Instagram

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

• Za wszystkie komentarze z góry bardzo dziękuję :-)
• Obraźliwe komentarze będą usuwane

Copyright © 2016 Mama pod prąd , Blogger