sobota, maja 26, 2018

Uzależniony rodzic - nieszczęśliwe dziecko



XXI wiek, czyli jaki?


Jeśli macie w tym momencie małe dziecko, urodziło się ono już w XXI wieku. W XXI wieku, czyli w jakich czasach? Po pierwsze na pewno w czasach bardzo szybkich. Chyba nigdy wcześniej ludzie nie byli tak zabiegani, jak teraz. Wszędzie trzeba się spieszyć, robić kilka rzeczy równocześnie i na dodatek zawsze ma się wrażenie że nie jest to wystarczające. Każdego dnia należy pracować, opiekować się dzieckiem, ale również umieć znaleźć czas tylko dla siebie, dbać o swoją kondycję fizyczną oraz o swój rozwój osobisty. Niestety XXI wiek wraz z rozwojem nauki nie znalazł jeszcze sposobu na rozciągnięcie tygodnia. Tydzień dalej ma tylko 7 dni po 24 godziny każdy...


XXI wiek jest również czasem komputeryzacji, rozwoju mechaniki i robotyki, oraz medycyny. Jest to czas Internetu, a co za tym idzie, czas informacji wszelkiego typu na wyciągnięcie ręki oraz koniec ery papieru: papierowych encyklopedii, gazet, a nawet książek. Jest to w końcu również czas fotografii cyfrowej oraz programu do obróbki zdjęć Photoshop, a co za tym idzie koniec ery fotografii tradycyjnej, czego symbolem stało się choćby złożenie w 2012 roku przez giganta na rynku fotografii, firmę Kodak (!), wniosku o ochronę przed upadłością.

XXI wiek przychodzi nam z wieloma ułatwieniami w codziennym życiu, ale również obfituje w pułapki i zagrożenia. Kiedy mamy dzieci, za wszelką cenę chcemy je uchronić od wszelkich niebezpieczeństw. Chcemy, by miały szczęśliwe, sielskie dzieciństwo i wspaniałe dorosłe życie z dala od nałogów, depresji, itp. Ale czasem zapominamy, że aby stało się to możliwe również albo przede wszystkim my, rodzice, każdego dnia musimy dawać swoim dzieciom dobry przykład, jak należy żyć.


Niebezpieczeństwa społecznie akceptowalne


Kiedy myślę o niebezpieczeństwach współczesnego świata, które są społecznie akceptowalne, a w których szpony wpadamy jakże często również my, rodzice, to przychodzą mi na myśl dwa główne zagrożenia: uzależnienie od Internetu (sama mam z tym problem, ale przyznajcie się, kto nie ma, mając w domu WiFi oraz smartfon?) oraz kult szczupłej sylwetki (lata temu miałam z tym ogromny problem, teraz na szczęście już nie). Rodzic, którego dotyczy któreś z tych uzależnień, często niestety nawet tego nie zauważa. Przecież wszyscy pracują teraz na laptopach i czytają wiadomości na komórkach. No i kto z nas nie chce być zdrowym i szczupłym, prawda? 

Niestety brak kontroli nad światem wirtualnym oraz swoim wyglądem fizycznym może mieć poważne konsekwencje i to nie tylko dla nas samych, ale i dla naszych rodzin, w tym oczywiście dla naszych dzieci. Czasem bowiem jesteśmy tak zaślepieni przez współczesny świat, tak bardzo chcemy za wszystkim nadążyć, być na bieżąco z wszelkiego typu nowinkami, wpisać się w kanony piękna sztucznie dyktowane nam przez nic innego jak programy komputerowe, że przestajemy zwracać uwagę na to, co jest naprawdę ważne, na naszych najbliższych, na życie tu i teraz, a nie to w wirtualnym świecie, czy też w photoshopowanych magazynach. 

Już kilka razy zaznaczałam na łamach tego bloga, że niektóre książki dla dzieci są w stanie wiele nauczyć również i dorosłych. Była już mowa między innymi: o książce uczącej dobroci dla zwierząto baśni o odważnej i walecznej księżniczceo reportażu przybliżającym niedolę uchodźców, czy też o wrażliwym chłopcu, który pragnął mieć lalkę.


"Tata w sieci" i "Mama na diecie" - Philippe de Kemmeter


Dziś natomiast chciałabym Wam przedstawić kolejne dwie pozycje pod prąd. Na pierwszy rzut oka małe i niepozorne, ale po przyjrzeniu się im z bliska jakże mądre. Na obydwu książkach widnieje informacja, że są przeznaczone dla dzieci od lat 3, natomiast mnie osobiście wydaje się, że te książki można czyta praktycznie w każdym wieku, gdyż mają dwa poziomy (trochę jak "Mały książę" Antoine'a de Saint-Exupery'ego): dla dzieci i dla dorosłych. Mowa o: "Tata w sieci" w tłumaczeniu Michała i Szymona Radziwiłłów oraz "Mama na diecie" w przekładzie Katarzyny Radziwiłł. Obydwie książki są autorstwa Philippe'a de Kemmetera, a w Polsce pojawiły się na rynku dzięki Wydawnictwu Muchomor, które opisałam już kiedyś na blogu przy okazji książki "Alya i trzy koty"


Tytuł każdej z tych dwóch książek zdradza już co nieco ich treści. W pierwszej mamy do czynienia z tatą uzależnionym od Internetu, a w drugiej z mamą myślącą cały czas o dietach. W obydwu książkach, co jest bardzo ważne, narratorem jest dziecko (a dokładniej mały pingwin, bo książki opisują pewną spersonifikowaną rodzinę pingwinów ;-) ). Dzięki takiej narracji, my, rodzice, otrzymujemy wyraźny obraz tego, jak to wygląda z boku, jak nasze uzależnienia mogą negatywnie wpływać na nasze dzieci. Dzieciom natomiast pokazują, jakie zagrożenia mogą nieść ze sobą zbyt częste używanie Internetu, czy też nadmierne przejmowanie się swoją wagą. Każda ze wspomnianych książek mnie osobiście dała bardzo dużo do myślenia, ale, uwaga, co też jest ważne: obydwie książki są pełne ciepła i w żadnym wypadku nie są książkami straszydłami.


"Tata w sieci", czyli o uzależnieniu od Internetu


"Tata w sieci" opowiada historię uzależnionego od Internetu ojca. Wygląda na to, jakby komputer dosłownie się do niego przykleił. Tata patrzy w niego, kiedy jego syn do niego mówi, jedząc śniadanie z rodziną, idąc do pracy, tuż po powrocie z pracy, oglądając film z żoną, a nawet śni o nim w nocy. Żona jest wściekła na męża, bo zaniedbuje nie tylko ją, ale i ich dziecko. Tata nigdy nie ma czasu dla syna. Nie może się wydostać z tej tytułowej sieci i mówi takie jedno jakże znaczące zdanie: "Mam tylko jedną rzecz do zrobienia". To mówią chyba wszyscy, którzy chociażby przez chwilę mieli kontakt z Facebookiem, lub innymi stronami tego typu w Internecie. I wiadomo, że tak się tylko mówi, ale ta "jedna rzecz" może trwać nawet kilka godzin. :-(



Mnie osobiście bardzo dużo dała do myślenia strona, na której mały pingwinek ze smutną miną stwierdza, że nie ma prawdziwego taty, tylko wirtualnego. Bo czy tak czasem nie jest z każdym z nas? W prawdziwym świecie nie tylko ojcowie są przecież w sieci, ale matki również mają dzioby w smartfonach lub laptopach. Choćby matki blogerki. :-/ Tak. Rzucam w siebie kamieniem... 



Moment, w którym najdobitniej można zauważyć, że tata pingwin ma poważny problem to ten, kiedy przestaje działać Internet. Obiektywnie rzecz biorąc tak błaha sytuacja jaką jest brak dostępu do WiFi, dla tego ojca urasta do rangi dramatu. 


Tata pingwin próbuje uchwycić zasięg coraz dalej poza domem i wtedy dochodzi do prawdziwego dramatu. Tata nie zauważa momentu, kiedy lód, na który wszedł odłamuje się. Wypowiadane zostają wtedy przez syna takie - można powiedzieć - tragikomiczne słowa odnośnie jego taty: "Normalnie tata bez wahania skoczyłby i dopłynął do brzegu. Ale nie chce zostawić swojego komputera".


Jak ta historia się skończy? Czy będzie happy end, czy może bardziej realistyczne (?) zakończenie? Nie chcę Wam psuć niespodzianki, więc tego nie zdradzę. Powiem tylko, że jest ono ciekawe i dużo może nauczyć zarówno dzieci, jak i rodziców. :-) Poniżej jedyny rąbek tajemnicy, jaki przed Wami uchylę odnośnie końca książki. ;-)




Homo tabletis, czyli człowiek tabletowy


Uzależnienie od Internetu dotyczy nie tylko rodziców, ale to w znacznej mierze od nich zależy, czy w ten nałóg wpadną też ich dzieci. Po pierwsze należy swoim dzieciom dawać dobry przykład, czyli samemu nie przesadzać z codziennym korzystaniem z Internetu, a po drugie rozsądnie zaznajamiać dziecko z tego typu technologią. Myśląc o tym temacie przypomniał mi się krótki filmik pod tytułem "Homo Tabletis", w którym właśnie mowa o uzależnieniu maleńkich dzieci od mobilnych urządzeń elektronicznych. Jeśli go jeszcze nie oglądaliście, serdecznie Wam go polecam, bo daje sporo do myślenia odnośnie tematyki tak zwanych "dzieci tabletowych".





Może jeszcze nie wszystko stracone? Może da się zmienić aktualną smartfonową smutną rzeczywistość braku kontaktu z drugim człowiekiem? Na pewno praca każdego rodzica w domu może przynieść pozytywne rezultaty. Warto spróbować zaczynając od samych siebie.


"Mama na diecie", czyli o drastycznych dietach


W drugiej książce, "Mama na diecie", jak sam tytuł wskazuje, mowa o odchudzaniu się. Waga, waga, waga i jeszcze raz waga. Zmora XXI wieku, propagującego kult wychudzonej, wręcz niezdrowej sylwetki. Moda na przeraźliwą chudość w połączeniu z retuszowanymi zdjęciami w kolorowych magazynach często oznacza katowanie swoich organizmów wykańczającymi dietami, a co za tym idzie problemy zdrowotne, a nawet psychiczne. Wierzcie mi. Wiem, o czym mówię, bo miałam z tym poważne problemy jako nastolatka. Do dziś jestem szczupła, ale na szczęście zdrowa, a do jedzenia podchodzę na całkowitym luzie, czyli tak jak się powinno. :-) Dbam co prawda o zdrową dietę, a odkąd mam małe dziecko, jeszcze bardziej, ale tylko i wyłącznie, ponieważ nie chcę, by w wieku przedszkolnym mój syn miał już problemy z otyłością lub nabawił się cukrzycy typu II (tak, takie przypadki mają miejsce w dzisiejszych czasach (!)). Mimo wszystko, staram się nie popadać w skrajności. 

Czytając książkę "Mama na diecie", w której ponownie przyglądamy się poznanej już wcześniej rodzinie pingwinów, nie mogłam przestać myśleć o jednej dość chyba popularnej ilustracji krążącej już sporo czasu po Internecie. Mowa o hipopotamie na bieżni dążącym do ideału sylwetki wyimaginowanego jednorożca... No bo, kiedy jest się pingwinem, talii osy mieć raczej nie można, a kiedy jest się kobietą z krwi i kości, nie jest się w stanie być jak lalka Barbie. Koniec kropka.


źródło: https://media.tenor.com/
Tytułowa mama pingwin po przeczytaniu artykułu w piśmie "Pani Igloo" ogłosiła, iż zaczyna dietę. Zamówiła wagę podłogową i od tego momentu rozpoczęło się szaleństwo. Mama ważyła się bez "zbędnych" akcesoriów, takich jak buty, czy też naszyjnik będący prezentem od jej męża. Co więcej, zaczęła cierpieć na huśtawkę nastrojów (częsta sytuacja u osób na zbyt drastycznych dietach), gotowała z substancji pozbawionych niemal jakichkolwiek kalorii i wartości odżywczych, np. zupę z lodu, albo sałatę. 



Jest takie jedno zdanie w tej książce, które chyba najbardziej utknęło mi w pamięci. Wypowiedziane zostało do mamy przez małego pingwinka: "Mamo, nie musisz tego robić. Tata i ja kochamy cię taką, jaka jesteś". Jakże to piękne i szczere zarazem słowa słowa ukazujące prawdziwą miłość. I jakże smutne jest to, że często nie bierzemy takich słów pod uwagę i bardziej cenimy sobie opinie z jakiegoś wątpliwej jakości artykuł dotyczącego tego, jak powinniśmy się wyglądać.



Momentem dość stresującym, ale przełomowym w książce jest ten, kiedy mama pingwin nagle źle się poczuła. Na ilustracji widzimy przerażonego tatę oraz syna pochylającego się nad mamą. Niestety źle dobrane diety mogą tak się skończyć (jeśli nie gorzej). Czy jest sens, aby przez to przechodzić i, co gorsze, narażać naszych najbliższych na taki poziom stresu?



Ponownie nie mam zamiaru psuć Wam lektury, dlatego nie zdradzę Wam zakończenia książki. Powiem tylko, że mama z rodziną pojechała do lekarza, który dokonał pewnego niespodziewanego odkrycia. ;-) Czy mama wróciła po rozum do głowy i przestała katować się lodową dietą? Czy może epizod u lekarza niczego jej nie nauczył? Jeśli jesteście ciekawi, przeczytajcie sami. Ponownie powiem tylko, że zakończenie jest ciekawe i może dużo nauczyć zarówno dzieci, jak i rodziców. ;-)


Problem odchudzania się dotyczy coraz młodszych dzieci (przede wszystkim dziewczynek, ale nie tylko). Zdarza się, że już przedszkolaki są na diecie. I nie mówię tu bynajmniej o dzieciach otyłych. Mówię o zdrowych dzieciach o poprawnej wadze. Skąd to się bierze? To raczej oczywiste. Od obserwowania zachowań dorosłych. Ponownie, jak to miało miejsce z uzależnieniem od Internetu, my rodzice, powinniśmy czuwać nad naszymi dziećmi, rozmawiać z nimi, umacniać w nich poczucie własnej wartości oraz szacunek do własnego ciała. 


O kobiecie można zawsze powiedzieć: brzydka...


Niedawno przeczytałam jedno bardzo mądre, ale jakże smutne zdanie wypowiedziane przez pisarkę Dorotę Masłowską: "O kobiecie można zawsze powiedzieć: brzydka, przekreślając wszystkie jej starania". Niestety jest to prawda, ale my, rodzice, możemy powoli zmieniać przyszłe pokolenia pracując z naszymi dziećmi w domach, ucząc je szacunku do siebie samego oraz do drugiego człowieka bez względu na jego płeć i wygląd. To da się zrobić! Wierzę w to! A opisane w tym poście książeczki Philippe'a de Kemmetera mogą naprawdę w tym pomóc. :-)

Czy zgadzacie się ze mną odnośnie dwóch wspomnianych współczesnych zagrożeń, które dotykają niemal każdego z nas - uzależnienia od Internetu i nadmiernych diet? Czy rozmawiacie o tym ze swoimi dziećmi?






Jeśli spodobał Ci się ten wpis i chcesz być na bieżąco z moimi działaniami i niczego nie przegapić:

- obserwuj mnie na Facebooku - Mama pod prąd FB


- zaglądaj do mnie na Instagramie - Mama pod prąd Instagram

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

• Za wszystkie komentarze z góry bardzo dziękuję :-)
• Obraźliwe komentarze będą usuwane

Copyright © 2016 Mama pod prąd , Blogger