Pani Agnieszko,
piszę do Pani w piżamie, niewyspana, z włosami niemytymi od 3 dni (a może i dłużej?), spiętymi w pośpiechu pierwszą lepszą frotką. Jestem mamą dwójki dzieci, które - tak „cudownie” się składa - od mniej więcej miesiąca chorują. A my, ich rodzice, nie mogąc sobie za bardzo pozwolić na zwolnienia lekarskie, pracujemy przed komputerami, równocześnie odciągając naszym dzieciom gluty, podając im lekarstwa i tuląc do piersi. Dom nieodkurzony od jakiś 2 tygodni. Nie możemy odkurzać przy dzieciach. Bardzo płaczą na dźwięk odkurzacza. I tak sobie tkwimy we wspomnianej chorobowej rzeczywistości kataru i gorączki chodząc po zakurzonym domu w porozciąganych i poplamionych ciuchach.
Dziś piszę do Pani z perspektywy matki małych dzieci. Wiem, wiem. Pani też ma dziecko (a drugie w drodze), jednak domyślam się, że ma Pani też pomoc przy tym dziecku (pewnie niania), a dodatkowo jeszcze inną osobę do sprzątania oraz dostarczane pod drzwi domu posiłki z jakiejś cudownej diety pudełkowej. No cóż. Ja takich pomocy nie mam i jestem świadoma, że doby nie rozciągnę. Bez względu na mój zmysł estetyki (!?) nie mam czasu i sił na poranne przygotowywanie swojego looku w łazience.
Dziś piszę do Pani z perspektywy matki, która wie, że media społecznościowe ściemniają. I to nie tylko te reprezentujące najbogatsze celebrytki, ale również te należące do dopiero co wschodzących gwiazdek. Ja to już wiem, ale zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy muszą być świadomi tego, jak działają te całe Instagramy i Facebooki.
Pyta się Pani, „po co być „zmęczoną” i w tym taką „prawdziwą”, skoro można koncentrować się na swojej sile?”. No cóż. Jestem prawdziwie i cholernie zmęczona, i uważam, że moją siłą, jako również blogerki, jest podzielenie się tym wszystkim z osobami, które śledzą mój profil. Dlaczego? Ponieważ są to w większości młode mamy, kobiety, które mają mega pod górkę i które z pewnością nie pierwszy raz w życiu doświadczyły uczucia absolutnego wycieńczenia i bezsilności. Dlaczego mam przed nimi udawać, że u mnie jest zajebiście i że wszystko to tylko kwestia organizacji, skoro tak nie jest? W imię czego, ja się pytam? Żeby zaczęły o sobie myśleć jako o nieudolnych i złych matkach? Nie zgadzam się na to i mam zamiar w „nieestetyczny” sposób informować o zmęczeniu, którego doświadczam na co dzień. Będę to robić, by dać tym innym kobietom siłę, aby wiedziały, że każda z nas tak ma.
To takie polskie nie mówić o tym, co trudne i złe. Brudy pierze się we własnym domu, brzmi znajomo? To mówienie na pokaz i tylko o dobrych rzeczach. I to milczenie o tych wszystkich trudniejszych momentach w naszym życiu. A ja się na to nie zgadzam! Siła polega bowiem na mówieniu prawdy, przede wszystkim tej trudnej i – jak to Pani ujęła – nieestetycznej prawdy.
Dziś piszę do Pani z perspektywy kobiety, która w pełni akceptuje swoje ciało. Jednak nie zawsze tak było. Tak, mam cellulit, spore rozstępy na piersiach, zmarszczki na twarzy, rzadkie włosy oraz „oponkę” na brzuchu. Mam. I co z tego?
Cellulit? Bo praktycznie wszystkie kobiety go mają.
Rozstępy na piersiach? Bo karmiłam 2 dzieci piersią (jedno z nich cały czas karmię).
Zmarszczki na twarzy? Bo po pierwsze zbliżam się 40-tki, a po drugie, w życiu nie jedno przeżyłam, a każda emocja odbiła się przecież na mojej twarzy.
Rzadkie włosy? Przez stres, wahania wagi na przestrzeni lat oraz po prostu, bo mam takie geny.
Oponka na brzuchu? Bo byłam dwukrotnie w ciąży.
Dziś w pełni akceptuję – ba! – kocham swoje ciało. Jednak nie zawsze tak było. W szkole średniej przez wiele lat chorowałam na anoreksję i... po prostu chciałam umrzeć. Ważyłam wtedy około 40 kilogramów i wyglądałam jak żywa śmierć. Wcześniej natomiast byłam okrągła i całą podstawówkę miałam kompleksy związane ze swoją dość wysoką wagą. Do tego pochodzę z rodziny, w której od kobiet oczekiwało się konkretnego wyglądu fizycznego. Moja babcia, na przykład, nigdy nie dawała mi u siebie w domu dokładki. Wręcz przeciwnie, do znudzenia przypominała mi, że „panienki nawet jeśli głodne, nie powinny zjadać wszystkiego z talerza”. Moja mama z kolei całe swoje życie myśli, że jest brzydka i gruba. Nawet teraz - ważąc jedynie około 45 kg!
Miałam szczęście, że wyleczyłam się z anoreksji i pokochałam swoje ciało takim jakie jest, a tutaj nagle czytam, że według Pani panuje obecnie moda na brzydotę i zbyt skrajne pojmowanie takich haseł jak #bodypositive. Serio??? Czyli że co jest brzydotą według Pani? To że ważyłam 70 kg, czy to, że ważyłam 40? A może moje pokryte cellulitem uda, czy też warstwa tłuszczu na brzuchu pozostała po moich dwóch ciążach? A może nieładne są dla Pani moje piersi, którymi wykarmiła dwa małe, kochane i przytulaśne ssaki?
Gdzie Pani tutaj widzi zbyt skrajne pojmowanie #bodypositive? Może według Pani przed publikacją każdego zdjęcia w social mediach należy je poddać pieczołowitej obróbce w Photoshopie, a następnie dodatkowo zaaplikować jeszcze kilka instagramowych filtrów? Żeby nikt się nie zorientował, że Pani cera nie jest identyczna jak u pięcioletniego letniego dziecka, a nogi nie mają dwóch metrów, tylko taką zwyczajną długość jak u reszty ludzi? Czy ta obróbka zdjęć to jest właśnie to, co sprawia, że czuje się Pani „wyjątkową i niepowtarzalną”, a nie „taką zwyczajną”? Czy zwyczajność – ja się pytam – to coś złego?
Chciałabym się też Pani zapytać, czy nie zastanawia się Pani nad tym, że przed ekranami komputerów i smartfonów siedzą ludzie, często bardzo młodzi ludzie, którzy po naoglądaniu się tych wszystkich „wyjątkowych i niepowtarzalnych” profili, mogą dojść do wniosku, że są nie tylko do dupy, bo jacyś tacy nieogarnięci, ale też „brzydcy”, gdyż po prostu „zwyczajni”?
„Po co eksponować swoje wady, mówiąc o „dystansie” jak można po prostu je akceptować, żyć sobie z nimi spokojnie, a budować markę osobistą opartą na superlatywach?” – pyta się Pani. Czyli rozumiem, że akceptacja równa się przemilczaniu lub wręcz ukrywaniu wspomnianych „wad”? Tylko ja się pytam, po co? Żeby jeszcze większy odsetek polskich nastolatek negatywnie oceniało nie tylko swoją wagę, ale w ogóle to, jak wyglądają? Żeby jeszcze więcej matek dobijało się tym, że nie wyglądają tak cudownie jak wyphotoshopowana i umalowania milionem kosmetyków pani Kaczorowska?
Czy zdaje Pani sobie sprawę, że według wyników badań nad zachowaniami zdrowotnymi dzieci w wieku szkolnym (HBSC), samoocena polskich nastolatek jest najgorsza w Europie??? Z dorosłymi kobietami w naszym kraju ta sprawa – podejrzewam – też nie wygląda zbyt dobrze.
Rozmowy o dietach w żeńskim gronie w Polsce są na porządku dziennym. Również takie sytuacje, kiedy kobieta chce rodzić w pełnym makijażu, bo co to będzie, jeśli jej partner ją zobaczy w wersji bez "tapety"? Czy też robienie sobie aparatem miliona ujęć, żeby następnie na „najlepsze” z nich nałożyć jeszcze kilka filtrów i dopiero wtedy opublikować je w Internecie. Nie mówiąc już o kompulsywnym myśleniu o swojej wadze i o tym, że jest się brzydkim, że ta a ta dziewczyna ma ładniejsze nogi, pupę, włosy, itd., czy też na unikaniu seksu z facetem, bo nie zdążyło się wydepilować, kończąc.
A ja się pytam: po co??? Po co tym sztucznym „polepszaniem” zdjęć umieszczanych w social mediach dołączać się do tej obsesji wyglądu? Po cholerę! Nie wystarczą nam już sztuczne reklamy w telewizji, czy też wszechobecne zoperowane i wybotoksowane celebrytki?
Czym jest brzydota, a czym piękno?
Brzydotą jest podkopywanie dołków pod drugim człowiekiem, okłamywanie go, ranienie, a nie to, jakiej szerokości ma się uda.
Brzydotą jest obgadywanie innych, znęcanie się nad zwierzętami, krzyczenie na dzieci, a nie to, czy ma się cellulit lub sześciopak na brzuchu.
Chciałabym, by ruch #bodypositive był normą nie tylko w social mediach, ale i w codziennym życiu, by przynosił wymierne skutki, by ludzie akceptowali swoją fizyczność taką jaką jest, by kochali swoje ciała, by kochali siebie oraz drugiego człowieka.
I wie Pani co? Konta społecznościowe mają taki jeden magiczny guzik - Unfollow. Zawsze można go użyć, jeśli coś zaburza Pani gust estetyczny. Naprawdę. Nie musi Pani śledzić profili, na których „zapanowała (...) moda na brzydotę”. Skoro się Pani to nie podoba, po co obserwować? Proste, prawda?
Na sam koniec powiem tylko jeszcze, że zgadzam się z Pani jednym zdaniem: „osoby z kontami o największych zasięgach, powinny motywować i zachęcać do rozwoju i wzrastania”. Dodam więcej, może Pani tego nie zauważyła, ale oni to już robią i to robią bardzo dobrą robotę właśnie pokazując... naturalność.
Gdyż pokazywanie ciała i życia takim jakie jest po prostu wielu osobom pomaga. Kiedy nie masz siły na obcięcie paznokci u nóg, kiedy mleko wylewające się z piersi brudzi ci ubrania, kiedy puchną ci nogi, dobrze wiedzieć, że nie jesteś w tym odosobniona. Co by było, gdyby wszyscy w social mediach zaklinali rzeczywistość? Chyba nie pozostałoby nam już nic innego niż iść i się powiesić. 😉
Pozdrawiam z mojego krakowskiego, matczynego i pięknego błotka,
Ela Blok Fernández, czyli Mama pod prąd
Jeśli spodobał Ci się ten wpis i chcesz być na bieżąco z moimi działaniami i niczego nie przegapić:
- obserwuj mnie na Facebooku - Mama pod prąd FB
- zaglądaj do mnie na Instagramie - Mama pod prąd Instagram
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
• Za wszystkie komentarze z góry bardzo dziękuję :-)
• Obraźliwe komentarze będą usuwane