piątek, grudnia 11, 2020

"Elf do zadań specjalnych" Katarzyny Wierzbickiej - recenzja


Książka o świętach? To nie dla mnie!

- Książka o tematyce świątecznej? To nie dla mnie - pomyślałam i zamknęłam wyszukiwarkę w komputerze.

Może pomyślicie, że jestem jakaś nienormalna, ale naprawdę nie przepadam za Świętami. Po pierwsze, jestem osobą niewierzącą. Wiem co prawda, że korzenie świąt sięgają wielu wierzeń pogańskich i po prostu wraz z nastaniem chrześcijaństwa powoli były przez tę religię asymilowane. Jednak mimo wszystko obecnie święta te nazywa się bożonarodzeniowymi, a przez to czuję, że jakoś mojej osoby nie dotyczą.

Po drugie, bardzo nie podoba mi się rozbuchany konsumpcjonizm, a to właśnie on dominuje we współczesnym sposobie obchodzenia świąt. Kup, kup, kup. Prezent tu, prezent tam. Setna świąteczna dekoracja, kolejny nowy ciuch, żeby wyglądać jak Majdanowa na zdjęciach z choinką. Pokazówka, popisówka. Bieganie po galeriach handlowych, kompulsywne świąteczne zakupy w Internecie. Szybko, szybko, szybko. Byle zdążyć przed dwudziestym czwartym. No sorry. Nie moja bajka.

Dzieci a magia świąt

Mam jednak dwójkę małych dzieci. Starszy syn to dziecko niezwykle wrażliwe i zafascynowane magią. Magią, która ukazuje się mu każdego dnia na kartach czytanych mu książek, a którą on potem przenosi do swojego codziennego życia. Kiedy przychodzi zima, moje dzieci - a jakże by mogło być inaczej - żyją magią świętego Mikołaja. I nie, nie mówię tu o postaci Mikołaja z Miry, co do którego istnienia nota bene narasta coraz więcej wątpliwości. Swoim dzieciom nie mówię o żadnym biskupie ze spiczastą czapką (którego postać mnie osobiście straszyła w dzieciństwie) ani o aniołach (które przez mojego syna są nazywane po prostu elfami ;-), lecz o świeckiej wizji Mikołaja, czyli o grubiutkim staruszku, z długą siwą brodą i zaróżowionymi policzkami, ubranym w czerwony strój oraz czapkę z białym pomponem.

I mimo że jestem świadoma, że jego wizerunek został dopiero stworzony niecałe 100 lat temu przez firmę Coca Cola na potrzeby ich kampanii reklamowej, postać takiego Mikołaja naprawdę mi się podoba. Uważam, że piękna jest wiara w te magiczne opowieści o Mikołaju mieszkającym na biegunie północnym, o fabryce zabawek, w której pracują elfy, o latających saniach oraz ciągnących je reniferach na czele z czerwononosym Rudolfem.

Książka wyprzedana!

Przemyślawszy więc wszystkie za i przeciw, ponownie zasiadłam przed swoim komputerem. Otworzyłam przeglądarkę i wpisałam tytuł książki:

"Elf do zadań specjalnych" autorstwa Katarzyny Wierzbickiej

Klik. Szukam.

Pierwsza księgarnia - książka wyprzedana.
Druga - też niedostępna.
Trzecia - jest! A nie, w ponownej sprzedaży dopiero od 7 grudnia (szukając książki był dopiero koniec listopada).
Nie ma, nie ma i jeszcze raz nie ma!

Z jednej strony byłam w szoku. Cały nakład wyprzedany w przeciągu zaledwie 2 tygodni. Ale z drugiej, czy to naprawdę powinno mnie dziwić? Kasia (wybaczcie poufałość, ale ja tę cudowną, ciepłą i niesamowicie inteligentną kobietę, mamę i pisarkę znam osobiście, a twórczość jej czytam od samego początku, czyli od powstania jej bloga Madka roku) potrafi oczarować swoim pisaniem rzesze nawet najbardziej opornych czytelników.

- Cholera jasna z tym moim świątecznym grinchowaniem! Teraz zostałam na lodzie i książki nie przeczytam! - pomyślałam. Pełna wyrzutów sumienia, napisałam wiadomość prywatną do Kasi. W jakim szoku była, kiedy się dowiedziała, że jej "Elf" został wyprzedany! Wiedzcie bowiem, że Kasia, mimo swojego niebywałego talentu literackiego, jest osobą bardzo skromną.

Zasugerowała, żebym spróbowała jeszcze w najbliższej księgarni Empik, gdyż i oni prowadzą sprzedaż jej książki (choć z inną okładką). I tak też uczyniłam. Słuchajcie, w jednym z największych Empików w mieście pod koniec listopada ostał się raptem jeden (!) egzemplarz książki. 

- Mój ci on! - wykrzyknęłam, tuląc się do okładki poszukiwanej bajki. Udało się! Zdobyłam Elfa! Dosłownie czułam się, jakbym złapała Pana Boga za nogi. Od razu też zabrałam się za jego czytanie.

Najważniejsze pytanie  

A teraz pytanie za milion dolarów:

Czy książka ta mnie - osobie o anty-świątecznym nastawieniu - przypadła do gustu? Czy ona w ogóle mi się podobała?

Otóż nie!
Nie podobała mi się.









Ona mnie po prostu ZA-CHWY-CI-ŁA!!!

I to w każdym aspekcie, nawet tym najmniej albo w ogóle nieprzewidzianym. W swoim zachwycie pójdę jeszcze dalej. Według mnie, "Elf do zadań specjalnych" to bestseller, który należy jak najszybciej przetłumaczyć na języki obce, a następnie nakręcić na jego podstawie film. Byle tylko nie zabrała się za to Agencja Filmowa Telewizji Polskiej, która wyrządziła już dostateczną ilość szkód produkując serial i film "Wiedźmin" z Michałem Żebrowskim w roli głównej. Tak więc, jeśli do ekranizacji już dojdzie, niech będzie to Hollywood. Wiecie, Netflix, Disney. Te klimaty. ;-)

Starając się nie pozbawić Was radości czytania i unikając zbyt dużych spoilerów, postaram się poniżej opowiedzieć, czym najbardziej urzekł mnie "Elf do zadań specjalnych", który składa się z 24 opowiadań, po jednym na każdy dzień przedświątecznego grudnia, licząc od pierwszego do Bożego Narodzenia.  Jest to książka, która opowiada historię wielu magicznych stworzeń: elfów, Mikołaja i Mikołajowej, krasnoludków, trolli oraz - już niemagicznych - ludzi. To historia przygotowań do 24 grudnia, które, jak co roku, odbywają się w wiosce Mikołaja. Tylko że tym razem wszystko idzie nie tak jak powinno. ;-)


Od razu zaznaczam, że moja recenzja będzie dość nietypowa oraz, że zastosowałam w niej sporą selekcję. Inaczej po prostu byłaby dłuższa od samej książki, a tego nie przetrwałby nikt, nawet sama Katarzyna Wierzbicka. ;-)

FEMINIZM

Po pierwsze i chyba najmniej spodziewane po dziecięcej książce o tematyce świątecznej, "Elf do zadań specjalnych" już od pierwszej strony zachwycił moją duszę feministki. Co więcej, wspomniany feminizm przejawia się w nim aż na kilku płaszczyznach. Od samego początku w książce mowa jest nie o tylko o elfach, ale i... elfkach. Czytanie o elfkach było dla mnie niezmiernie miłe nie tylko z lingwistycznego, ale i właśnie feministycznego punktu widzenia. Wszak autorka nie musiała używać żeńskiej formy od słowa elf. Język polski nie zabrania mówić "ta elf". A jednak użyła i bardzo jestem jej za to wdzięczna.

Poza elfkami, w książce poznajemy również pewną niesamowitą krasnoludkę (!) oraz bardzo inteligentną, ciepłą i spokojną Mikołajową. Co więcej, mimo że tytułowy Elf do zadań specjalnych jest chłopcem, to tak naprawdę żeńskie postacie w dużym stopniu stoją za jego poczynaniami oraz sukcesami. 

SŁOWOTWÓRSTWO

Jak na filolożkę przystało, czytając książki, zawsze zwracam zawsze uwagę na ich aspekt lingwistyczny. Elf jest przepięknie napisany. Obfituje w bardzo obrazowe opisy, które wszystkich w mig przeniosą do magicznej krainy Świętego Mikołaja. Jednak co najbardziej mnie urzekło w tej książce z punktu widzenia językowego, to absolutnie fenomenalne imiona postaci przewijających się na jej kartach. Sami zobaczcie i oceńcie, czy można wobec takich elfickich imion przejść obojętnie: 

Wiercipiętek (cały czas gdzieś się przemieszczający); 
Czytaczek (odpowiadający za sekcję pocztową);
Majsterek (kierujący fabryką zabawek);
Rygorek (testujący nowe zabawki);
Agencik (zarządzający działem wywiadowczym);
Piastunek (opiekujący się reniferami w stajni).

Dosłownie śmiałam się na głos czytając te imiona.

Może trochę mniej humorystyczne i wyraziste były imiona elfek: Iskierka, Słodyczka i Lśniąca. Nie przedstawiały bowiem aż tak wizualnie ich cech charakteru. Były takie - można by powiedzieć - stonowane i neutralne. Po prostu ogólnie odnosiły się do klimatu świąt. Ale czy to złe? Oczywiście że nie. Imiona elfek - jak żadne inne - wprowadziły do tej książki świąteczny nastrój.

HUMOR

Uwielbiam poczucie humoru Kasi. Wiecie, taki humor nie infantylny, inteligentny, choć zrozumiały również dla dzieci. Trochę à la humor w bajce Shrek, która stała się niejako pionierem współczesnych bajek dziecięcych, dążąc do tego, żeby radość czerpały z nich zarówno dzieci, jak i dorośli. Według mnie Kasia doszła w tym rodzaju humoru do perfekcji. No bo sami przyznajcie, czy poniższe fragmenty Was nie rozbrajają?

"Mikołajowa właśnie podawała kubek kakao. Z pianką. (...) Trudno było nadal reprezentować czarną rozpacz i rozczarowanie światem, kiedy się popijało coś tak pysznego". :D

"Nie wolno ci mówić, że jestem niegrzeczna. Możesz najwyżej powiedzieć, że moje zachowanie nie spełnia twoich oczekiwań". :D

"- W tym liście na przykład, dziewczynka prosi o...? (...)   
 - O ko-par-kę i du-że-go ro-bo-ta bo-jo-we-go nisz-czą-ce-go wro-gów - przesylabizowała". :D

A do tego wszystkiego dodajmy jeszcze rozbrajający humor sytuacyjny odnoszący się do rzeczywistości korporacyjnej, która - jak wiadomo - zdominowała nasz współczesny świat. Tak, tak. Nie zmyślam. Można połączyć korpo i magiczną wioskę, w której mieszkają elfy. Jak? Kupcie książkę i sami się przekonajcie. ;-)

NIEPRZESŁODZONOŚĆ

Jeśli należysz do moich stałych czytelników, pewnie doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że nie znoszę wszystkiego co słodkopierdzące. Takie dziubdzianie, cudowności, piękności, różowiutkie, perfekcyjne, do bólu dobre i miłe to zupełnie nie moje klimaty. I to od urodzenia. Dla przykładu, nigdy nie chciałam być księżniczką i zawsze pociągały mnie postacie czarownic, które wydawały mi się po prostu znacznie mądrzejsze i bardziej zdroworozsądkowe od księżniczek. Natomiast moją najbardziej znienawidzoną bajką z dzieciństwa były "Troskliwe Misie". Oglądałam ją namiętnie, ale tylko dlatego, że liczyłam na to, że w końcu te słodkie miśki zostaną pokonane przez Złośnicę i jej pomocnika Brzydala. ;-)

Jeśli jednak gustujecie w przesłodzonej tematyce magicznych świąt pełnych miłości, w których nie ma miejsca na konflikty oraz jakiekolwiek negatywne emocje, radzę sięgnąć po "Hello Kitty" lub coś w tym stylu. Co prawda znawczynią tego różowego kotka nie jestem, ale być może na rynku dostępna jest jakaś pozycja z tym bohaterem w klimacie świątecznym. ;-)

Jeżeli natomiast lubicie książki, które mimo że fikcyjne i pełne magii, potrafią pokazywać też, że świat nie jest zero jedynkowy, że nie da się jedynie kochać i uśmiechać, że czasem konflikt jest wręcz konieczny, żeby w końcu włączyć myślenie i wyciągnąć pozytywne wnioski z nawet najmniej sympatycznej sytuacji, to "Elf do zadań specjalnych" jest jak najbardziej dla Was... oraz - rzecz jasna - Waszych dzieci.

Bo jaki jest świat, w którym żyjemy? Czy jest on idyllą? Nie do końca, prawda? Czy warto hermetycznie odseparowywać nasze dzieci od tych trudniejszych aspektów otaczającej nas rzeczywistości? A może dobrze by było pokazywać im, że nawet najgorsze emocje, mogą w efekcie doprowadzić do pozytywnego obrotu spraw. Że nawet konflikt narastający przez pokolenia, którego genezy już tak naprawdę nikt nie pamięta, można zakończyć raz na zawsze. Że za najgorszym zachowaniem dzieci może kryć się po prostu samotność, lub lęk przed odrzuceniem. Że warto słuchać się nawzajem i uczyć się od siebie, a nie narzucać zmiany dla jakiejś bliżej nieokreślonej idei innowacji (szefowie wielkich firm, to między innymi apel do Was ;-) ).



"Elf do zadań specjalnych" to nie tylko przepiękna opowieść świąteczna. To książka, która może otworzyć oczy dorosłym oraz wytłumaczyć wiele negatywnych emocji nawet tym najmniejszym dzieciom. 

GRZECZNOŚĆ

Obiło mi się o uszy, że niektórym osobom "Elf" nie za bardzo się spodobał ze względu na to, że niby rozlicza dzieci z grzeczności. Moim osobistym zdaniem, nic bardziej mylnego. Co prawda, można w tej książce przeczytać o grzeczności dzieci, lecz jest to bardziej zabawa autorki z mitem Mikołaja, który, jak się przyjęło, obdarowuje prezentami tylko te grzeczne dzieci.

I znowu, jeśli jesteś moim stałym czytelnikiem, to doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że słowo "grzeczny" w odniesieniu do dziecka działa na mnie jak płachta na byka. Tak samo jak jestem przeciwna biciu dzieci, nie akceptuję również mówienia o nich a tym bardziej do nich, że są grzeczne lub niegrzeczne. Nigdy! Przenigdy! Bez wyjątku! A tym bardziej używając ku temu persony Świętego Mikołaja. Z tego co widzę na kartach "Elfa do zadań specjalnych", Kasia myśli dokładnie jak ja:

"Nie ma niedobrych dzieci. Niektóre po prostu potrzebują więcej wsparcia i uwagi" - mówi w pewnym momencie Mikołajowa. 

Zapamiętajcie sobie to zdanie, wydrukujcie je i powieście na lodówce lub przy biurku. NIE MA NIEDOBRYCH DZIECI! Wychowanie, za które są odpowiedzialni rodzice, to najcięższa praca na świecie. Dzieci, które tak naprawdę przecież całkiem niedawno pojawiły się na tym świecie, prawie wszystkiego muszą nauczyć się od zera, a my - rodzice - mamy za zadanie ich w tym wspierać, przede wszystkim, kiedy jest im trudno, kiedy krzyczą, płaczą, rzucają się na ziemię bijąc pięściami o podłogę. Łatwo jest straszyć dzieci Mikołajem zamiast spędzić z nimi długie godziny na tłumaczeniu negatywnych emocji, na uczeniu radzenia sobie z nimi, czy też na wspieraniu ich w ich lękach i niepewnościach dnia codziennego.

"Nie płacz, bo Mikołaj nie przyjdzie". 
"Nie krzycz, bo nie dostaniesz prezentu". 
"Słuchaj się mnie, bo inaczej powiem Mikołajowi, żeby w tym roku Ci niczego nie przynosił". 

Hej, hej, dorośli. Serio?


Zwykle nawet za najgorszym zachowaniem dziecka tkwi jakaś wewnętrzna rana. Na przykład jedna z dziewczynek ukazana na kartach opisywanej książki psuła wszystkie swoje zabawki. Dla elfa było to przerażające. Źle wychowana i rozwydrzona mała smarkula - można by ocenić na pierwszy rzut oka. Ale wystarczyło na chwilę przycupnąć i pochylić się nad tym dzieckiem, aby usłyszeć z jego ust:

"Ale niszczenie jest zabawne! Bardziej niż zabawa w pojedynkę". 

Mikołajowa miała rację. Nie ma niedobrych dzieci.  W tym przypadku dziewczynka była po prostu bardzo samotna.

KRYTYKA KONSUMPCJONIZMU

Ten aspekt książki dosłownie skradł moje serce. Katarzyna Wierzbicka w "Elfie" porusza kwestię materialistycznego podejścia do obchodzenia Gwiazdki oraz tego, do czego w życiu może doprowadzić ogólnie pojęty materializm. To całe szalone "Kup, kup, kup. Prezent tu, prezent tam", o którym Wam pisałam na wstępie tego artykułu. Stanowisko odnośnie tego tematu zarówno u mnie jak i u Kasi jest takie samo - jedno wielkie NIE dla konsumpcjonizmu! 

Nie jestem mega popularną influencerką w social mediach. Po części pewnie dlatego, że staram się kupować bardzo niewiele, nie obdarowuję swoich dzieci górami prezentów oraz nie lubię wciskać innym niepotrzebnych gadżetów. Nie potrafię więc też pisać nośnych artykułów typu: "50 najlepszych prezentów na pierwsze urodziny Twojego dziecka", "Najmodniejsze ubrania tego sezonu dla Twojego maluszka", czy też "Trylionowy kosmetyk, który koniecznie musi znaleźć się w Twojej kosmetyczce".

Nie, nie i jeszcze raz nie! Nie chcę naciągać ludzi na kupowanie co chwilę nowych i całkowicie niepotrzebnych rzeczy, gdyż każdy z nas już dziś tonie w nadmiarze produktów.

Ja osobiście staram się cały czas redukować ilość posiadanych rzeczy. Kosmetyków prawie w ogóle nie używam, a nasze dzieci z okazji świąt, urodzin czy też imienin dostają zwykle po jednym prezencie plus książce. Taki - wydaje nam się - racjonalny limit ustaliliśmy razem z mężem.  


Chyba niczego mądrzejszego nie będę w stanie powiedzieć na temat materialistycznego podejścia do świąt, niż to co już zostało napisane na kartach "Elfa do zadań specjalnych". Zresztą sami zobaczcie:

"A może święta nie powinny kręcić się tylko wokół prezentów? Może to nie one są najważniejsze?".

"Prezenty to tylko symbol miłości i troski o dzieci. To jest to, co jest najbardziej istotne. Chęć sprawienia komuś radości". 

NAJWAŻNIEJSZY JEST WSPÓLNIE SPĘDZONY CZAS

I tutaj dochodzimy do absolutnej głębi:

A może ideą świąt wcale nie są prezenty? (...) Może dla tych dzieciaków ważniejsze jest, żeby z kimś porozmawiać? Opowiedzieć o swoich marzeniach, planach? Może tego najbardziej potrzebują?

Słuchajcie, to jest właśnie ten element "Elfa", który sprawił, że moje grinchowate serce rozmiękło jak masło na słońcu. Przyznaję się wszem i wobec, że czytając czytając o życzeniach kolejnych dzieci, do których z misją udawał się tytułowy elf Wiercipiętek, płakałam jak bóbr:
 
"żeby mama była ze mnie dumna";

"[chciałbym] babcię (...) Wszyscy mają, a ja nie";

"żeby nogi szybko mi się zrosły, żeby nie była potrzebna kolejna operacja i żebym wrócił do domu".


Dzieci nie chcą tonąć w górze coraz bardziej wymyślnych zabawek, nawet tych najfajniejszych, których mogliby im wszyscy w szkole pozazdrościć. Dlaczego? Ponieważ we współczesnych czasach dzieci dostają prezenty zbyt często. Nawet zupełnie bez okazji. Na różnych forach internetowych co chwila można przeczytać głosy zdesperowanych rodziców: 

"Co kupić mojemu 8-latkowi? Ma już wszystko";
"Poratujcie! Prezent dla 9-latki, która wszystko ma";
"Jaki prezent pod choinkę dla 3,5 letniego syna? Zabawek ma sporo..."; 
"Jako że święta tuż tuż to trzeba znaleźć jakiś prezent dla córki, która ma 7 latek, lecz brak pomysłu. To dziecko ma wszystko...".

Książka "Elf do zadań specjalnych" próbuje ukazać problem materialistycznego podejścia nie tylko do świąt, ale i do życia w ogóle. Co my, rodzice, tym ciągłym kupowaniem chcemy zagłuszyć? Czy przypadkiem nie wyrzuty sumienia za to, że znowu bierzemy nadgodziny w pracy, albo, że zamiast bawić się z naszym dzieckiem w planszówkę, drugą godzinę z rzędu wpatrujemy się w ekran telefonu? Brzmi znajomo? Jak widać, "Elf" - mimo że dedykowany dzieciom - i rodziców może wiele nauczyć.

No bo pomyślmy tylko. Czy ktoś z Was naprawdę pamięta z dzieciństwa, jakie dokładnie miał zabawki w swoim pokoju? Czy może wspominacie, co robiliście z rodzicami, w jakie zabawy się z nimi bawiliście, o czym rozmawialiście, w jakie miejsca chodziliście na spacery?

Ja zapamiętałam właśnie to drugie. Ten czas sam na sam z rodzicami, jakim nas obdarowywali. Bo - jak to pięknie zostało napisane na kartach omawianej książki - to "są idealne święta. (...) Bo jesteśmy razem". Choć ja bym to rozszerzyła tę myśl na cały rok "to jest idealny czas. Bo jesteśmy razem".

Gdzie kupić?

Jeśli zainteresowałam Cię tą niekonwencjonalną pozycją świąteczną dla dzieci (choć - jak już wiesz - nie tylko dla nich), możesz ją znaleźć pod poniższym linkiem: 



Czytaliście już "Elfa do zadań specjalnych"? Jakie są Wasze wrażenia? Podzielcie się nimi ze mną w komentarzach poniżej.


Jeśli spodobał Ci się ten wpis i chcesz być na bieżąco z moimi działaniami i niczego nie przegapić:

- obserwuj mnie na Facebooku - Mama pod prąd FB

- zaglądaj do mnie na Instagramie - Mama pod prąd Instagram

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

• Za wszystkie komentarze z góry bardzo dziękuję :-)
• Obraźliwe komentarze będą usuwane

Copyright © 2016 Mama pod prąd , Blogger