Wiecie, że ja nie należę do tak zwanych gadżeciarek. Wręcz przeciwnie. Jestem zaprzeczeniem matek, których torby zakupowe urywają się od bardziej lub mniej przydatnych duperelek. Co więcej, im bardziej brnę w macierzyństwo, tym bardziej zwracam uwagę na to, co kupuję i tych zakupów jest o dziwo coraz... mniej. Poczytajcie sobie zresztą choćby o mojej redukcji kosmetyków, a sami się przekonacie, jak mało kupuję. 😉
Jeszcze przed moją pierwszą ciążą natknęłam się na fantastyczną książkę, którą już wcześniej opisywałam na blogu, "Dziecko bez kosztów. Przewodnik po niekupowaniu" autorstwa Giorgii Cozzy, która - nie będę ukrywać - uratowała mój matczyny portfel. Nie jest przecież żadną tajemnicą, że producenci sprzętów adresowanych do niemowląt wykorzystują niewiedzę rodziców na temat niemowlęcych potrzeb oraz ich chęć, by zapewnić dziecku wszystko co najlepsze. Ja oczywiście też chcę wszystkiego co najlepsze dla swoich dzieci. Żeby potem nie było, że ja o swoje dzieci nie dbam. 😉 Tylko że jestem świadoma, że tak naprawdę niemowlęta, a nawet starsze dzieci bardzo niewiele potrzebują produktów, jakie można kupić w sklepach. Dla nich najważniejsi są rodzice, ciepło, bliskość, poczucie bezpieczeństwa oraz oczywiście... pełny brzuszek. I tyle. Finito. Nic więcej.
Jeszcze przed moją pierwszą ciążą natknęłam się na fantastyczną książkę, którą już wcześniej opisywałam na blogu, "Dziecko bez kosztów. Przewodnik po niekupowaniu" autorstwa Giorgii Cozzy, która - nie będę ukrywać - uratowała mój matczyny portfel. Nie jest przecież żadną tajemnicą, że producenci sprzętów adresowanych do niemowląt wykorzystują niewiedzę rodziców na temat niemowlęcych potrzeb oraz ich chęć, by zapewnić dziecku wszystko co najlepsze. Ja oczywiście też chcę wszystkiego co najlepsze dla swoich dzieci. Żeby potem nie było, że ja o swoje dzieci nie dbam. 😉 Tylko że jestem świadoma, że tak naprawdę niemowlęta, a nawet starsze dzieci bardzo niewiele potrzebują produktów, jakie można kupić w sklepach. Dla nich najważniejsi są rodzice, ciepło, bliskość, poczucie bezpieczeństwa oraz oczywiście... pełny brzuszek. I tyle. Finito. Nic więcej.
Mimo wszystko całkowitą ascetką zakupową, jeśli chodzi o moje macierzyństwo, nie jestem i kilka gadżetów (oraz jeden nie tyle gadżet co pomysł) rzeczywiście się u mnie sprawdziło i, co więcej, bardzo mi pomogły. Poniżej przedstawiam Wam moją całkowicie subiektywną listę gadżeciarską (o niektórych były już osobne posty - o innych może jeszcze będą):
1. chusto-nosidełko mei tai
Jak może pamiętacie, pisałam o nim już w osobnym poście (link do wpisu powyżej). Mei tai posiada wszystkie plusy chusty i nosidełka bez ich minusów, czyli: szybko i łatwo się wiąże, jest tanie, lekkie i zajmuje bardzo mało miejsca oraz nie ma możliwości, żeby dziecko usadowić w nim niepoprawnie (plecy dziecka są zawsze naturalnie wygięte, a nogi ustawione na tzw. żabkę). Ponadto nosidełko posiada kawałek materiału podtrzymujący główkę, co bardzo dobrze się sprawdza przy noworodkach. Jest tak małe, że bez problemu zmieści się choćby w torbie do wózka albo plecaku.Używany przeze mnie model nosidełka dostępny jest tutaj.
2. wiaderko do kąpieli
Z tego co się orientuję, tego typu wiaderka nie są jeszcze zbyt popularne w Polsce. Zastanawiam się jednak, dlaczego. Może ponieważ po prostu przyzwyczailiśmy się do wanienek? A może chodzi o słabą dostępność tego typu wiaderek? Osobiście nie zetknęłam się z takim produktem w żadnym z odwiedzonych przeze mnie sklepów z artykułami dla dzieci. A może świeżo upieczeni rodzice boją się, że w takim wiaderku będzie trudniej kąpać dziecko?No cóż. Dla mnie wiaderko do kąpieli to absolutny must have. Nie tylko łatwiej się mi w nim kąpie dziecko, ale nawet bez problemu mogę je kąpać w pojedynkę. A to wszystko dzięki temu, że noworodek utrzymuje się w wiaderku samodzielnie układając się od razu w tzw. pozycji fetalnej. Nie trzeba mu nawet podtrzymywać główki. Dziecko samo sobie ją opiera o bok wiaderka. Co więcej, noworodek w takiej kąpieli jest nad wyraz spokojny. Najprawdopodobniej dzieje się tak dlatego, że znów czuje się jak w brzuchu mamy. Ponoć również takie wiaderko pomaga w redukcji kolek u dzieci. Żadne z moich dzieci kolek nie miało, więc albo był to zbieg okoliczności, albo właśnie wpływ tego wiaderka. 😉 Jedyny mały minus, to jego cena. Koszt wiaderka to około 80 złotych. Wanienki są chyba tańsze. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Kiedy nasze dziecko podrośnie, wiaderko jest potem o wiele łatwiej odsprzedać na olx niż wanienkę. 😉
3. podgrzewacz żelowy do butelek
Mimo że karmię piersią, czasem (szczególnie w zimie), kiedy wybieram się na dłuższy spacer, odciągam wcześniej trochę mleka laktatorem. Przy drugim dziecku minęły co prawda już dwa miesiące, a jeszcze laktatora nie używałam, bo jakoś nie miałam potrzeby, ale z pewnością niedługo go użyję. U kogo sprawdzi się ten żelowy podgrzewacz? U tych kobiet, które nie przepadają za karmieniem na spacerze. Sprawdzi się też idealnie w podróży samochodem, pociągiem, samolotem lub jakimkolwiek innym środkiem transportu. Jeśli natomiast jakaś mama nie karmi piersią, to taki wynalazek wydaje mi się, że jeszcze bardziej się jej przyda.
Pomysł jest banalnie prosty. Butelkę z mlekiem owija się wkładem żelowym i umieszcza w torebce termoizolacyjnej. Kiedy dziecko domaga się posiłku, wystarczy kliknąć funkcję START na wkładzie, a ten ogrzewa butelkę. Przed kolejnym użyciem wkładu żelowego, trzeba go włożyć do gotującej się wody na 15 minut, a następnie poczekać, aż wystygnie.
Co więcej, torebka izolacyjna z tego zestawu sprawdza się również u mnie jako torba na butelkę z wodą naszego syna. Dzięki niej woda nie przegrzewa się w lecie, ani za bardzo nie ochładza w zimie. Jak dla mnie - rewelacja!
Co więcej, torebka izolacyjna z tego zestawu sprawdza się również u mnie jako torba na butelkę z wodą naszego syna. Dzięki niej woda nie przegrzewa się w lecie, ani za bardzo nie ochładza w zimie. Jak dla mnie - rewelacja!
4. wkładka antypotowa do fotelika samochodowego
Od tym produkcie dowiedziałam się przypadkiem od mojej przyjaciółki. Spocone plecy mojego syna podczas używania fotelika samochodowego to była nasza zmora. Nie wiedziałam, że w ogóle można cokolwiek z tym fantem zrobić poza zmianą koszulki po każdorazowym użyciu fotelika. Aż tu nagle dowiedziałam się o wkładce antypotowej! Jej cena to około 100 złotych, więc może nie jakieś grosze, ale naprawdę są to świetnie wydane pieniądze. Nareszcie koniec z ciągłym przebieraniem dziecka w podróży! A kiedy dziecko wyrośnie z fotelika, taką wkładkę bez problemu uda się odsprzedać. Widziałam, że jest na nią dużo chętnych nawet z drugiej ręki. 😉Jest wiele modeli tego rodzaju wkładek: do fotelików o różnych rozmiarach oraz nawet do wózków dziecięcych.
5. poduszka w kształcie motyla
Funkcją takiej poduszki jest unieruchomienie główki dziecka oraz zapewnienie jej ładnego kształtu. Co prawda fizjoterapeuci mówią, że unieruchomienie głowy noworodka tego rodzaju poduszką może hamować prawidłowy rozwój ruchowy, jednak przecież jeśli takiego wynalazku używa się sporadycznie, nie powinien on w żadnym stopniu zaszkodzić.
Ja używam tego gadżetu dopiero przy drugim dziecku, ponieważ wcześniej po prostu nie wiedziałam o jego istnieniu. Stosuję go tylko w wózku. Dlaczego akurat tam i co taka poduszka mi daje? No cóż, kiedy Sebastian był mały i chodziłam z nim na spacery, a chodziłam bardzo dużo... Może nawet nie tyle chodziłam co prawie biegałam, bo: a tu trzeba było się pospieszyć na tramwaj lub autobus, a tu już gdzieś byłam spóźniona, albo po prostu miałam dużo negatywnych emocji do wyładowania i bardzo szybki chód mi pomagał się ich pozbyć. Innymi słowy - nie potrafiłam chodzić na spokojne spacery. Teraz już tak. 😉 Do tego podłoże na polskich osiedlach to ciągłe wertepy (przynajmniej tam, gdzie ja mieszkam). Dlatego głowa, a nawet całe ciało mojego dziecka co chwilę przesuwały się na bok wózka. Raz po raz musiałam syna podciągać i ustawiać go w poprawnej pozycji pośrodku wózka. Było to zarówno męczące dla mnie, jak i z pewnością niezbyt komfortowe dla mojego dziecka.
Dzięki poduszce w kształcie motyla moja córka trzyma się mocno w wózku i nigdzie mi się nie ześlizguje, nawet kiedy wózek "skacze" po chodniku. A kiedy ja go prowadzę, cóż począć - skacze. 😉
Dzięki poduszce w kształcie motyla moja córka trzyma się mocno w wózku i nigdzie mi się nie ześlizguje, nawet kiedy wózek "skacze" po chodniku. A kiedy ja go prowadzę, cóż począć - skacze. 😉
Koszt takiej poduszki jest niewielki, więc nawet jeśli się u Was nie sprawdzi, nie trzeba będzie za bardzo nad tym rozpaczać. 😉
6. biały szum na komórce zamiast Misia Szumisia
Nie jest to co prawda gadżet, ale na pewno bardzo przydatny trik przy noworodkach. A do tego darmowy. 😉Pewnie wiecie, że noworodki nie przepadają za ciszą (w przeciwieństwie do ich rodziców, co nie? 😉). Dzieje się tak dlatego, że w macicy było im dość głośno. Podobnymi dźwiękami, do których przywykły noworodki z życia płodowego są szumy popularnie zwane "białymi szumami". Takie dźwięki wydaje właśnie popularny Miś Szumiś, ale również choćby odkurzacz, suszarka, pralka, czy też silnik samochodu. Co zrobić, aby dziecko spokojnie spało przy tego typu dźwiękach nie wydając jednak pieniędzy ani na Misia Szumisia, ani nie podnosząc swoich rachunków elektrycznych przez ciągłe odkurzanie, pranie i suszenie włosów, czy też wydatków na benzynę ze względu na nadmierne używanie auta celem uśpienia dziecka?
Wystarczy komórka i włączenie na YouTubie nagrania o nazwie biały szum. OK, ale co zrobić, żeby to nagranie szło cały czas w tle i żeby dalej można było używać komórki, choćby żeby obczajać Fejsa, albo przeczytać ten post na blogu 😉? I na to jest rozwiązanie! Wystarczy wejść na Youtube'a nie przez aplikację, tylko jak na standardową stronę internetową. Następnie w prawym górnym rogu wybrać opcję Desktop site. Następnie nacisnąć na nagranie i wyjść z Youtube'a nie zamykając tej strony. Na głównym ekranie komórki pojawi się wtedy linijka będąca odnośnikiem do nagrania na Youtube'ie. Naciśnijcie na znak "Play" i gotowe. Komórka szumi w tle, dziecko usypia, a Wy czytacie zaległe posty na blogu Mama pod prąd. 😉
* Jest to instrukcja dla komórek obsługiwanych przez Androida.
1. najmniejszy wózek świata
W sumie nie wiem, czy wózek można nazwać gadżetem, ale taki model chyba tak. 😉
O tym wózku w Internecie przeczytał mój mąż. GB Pockit, bo o nim mowa, został wpisany do księgi rekordów Guinnessa jako najmniejszy po złożeniu wózek dziecięcy. Jego wymiary po złożeniu to zaledwie 35 x 30 x 18 cm! Ponieważ od czasu do czasu latamy z dzieckiem samolotem, taki wózek wydał nam się wręcz idealny do podróży. I rzeczywiście taki jest. Po złożeniu mieścił się nam... w plecaku. Załoga każdego lotu była pod takim wrażeniem, że pozwalała nam wnieść ten plecak ze sobą na pokład. 😉 Dzięki temu od razu po wyjściu z samolotu mogliśmy rozłożyć wózek i usadowić w nim naszego syna. Wózek ten jest też bardzo lekki. Waży zaledwie 4.9 kg.
Co więcej, przydaje nam się nie tylko podczas podróży samolotem, ale również, kiedy idziemy na spacer teraz już czteroosobową rodziną. Zwykle nasz syn rozpoczyna spacer żwawo tuptając. Jednak po jakimś czasie jego niespełna dwuletnie nogi odmawiają posłuszeństwa. Wtedy z torby pod wózkiem z gondolą wyjmujemy wózek GB Pockit i sadowimy na nim Sebastiana, który zapada w błogi sen.
Marka GB Pockit wypuściła co prawda na rynek również podresorowaną wersję najmniejszego wózka świata - GP Pockit+. Wózek ten nadal jest bardzo kompaktowy, choć trochę większy (20 x 34 x 42 cm) i cięższy (5,6 kg). Ma za to regulowane oparcie oraz większy daszek przeciwsłoneczny.
Na temat wózka GB Pockit mam zamiar napisać osobny wpis, więc bądźcie czujni. 😉
2. wkładka antypotowa
Ten genialny wynalazek opisywałam już w tym poście przy okazji gadżetów dla niemowląt. Tak że lukajcie do góry po więcej informacji. 😉 Dla małych dzieci można zakupić większy rozmiar wkładki pasującej choćby do fotelików samochodowych od 9 do 18 kg.3. łącznik szelek bezpieczeństwa do fotelika samochodowego
Kawałek plastiku, który może uratować życie dziecka. Nie wiem, czy Wy też macie problem z pasami w fotelikach samochodowych. Co się działo u nas? No więc Sebastian w bardzo sprawny sposób ZAWSZE się z pasów wyswobadzał. Bez względu na to, jak mocno ich byśmy nie zaciągnęli. Fotelik został profesjonalnie dobrany do naszego syna i auta w salonie fotelików samochodowych, więc to nie jego wina. Pewnie dzieje się tak dlatego, że po pierwsze nasze dziecko jest bardzo drobnej budowy ciała, a po drugie niezmiernie ruchliwe i - co tu dużo będę mówić - nie znosi być w jakikolwiek sposób ograniczane ruchowo. 😉
Kiedy po raz kolejny Sebastian w kilka sekund wyjął swoje ramiona z pasów bezpieczeństwa i znów musieliśmy zatrzymać samochód, żeby go ponownie zapiąć, pomyślałam, że może ktoś coś na taki problem już wymyślił. I nie myliłam się! Istnieje niewielki plastikowy gadżet o nazwie BeSafe, który zakłada się na pasy bezpieczeństwa na wysokości klatki piersiowej dziecka. Dzięki niemu dziecku za Chiny ludowe już nigdy więcej nie uda się wyjąć z pasów swoich ramion. Od razu też uprzedzę pytanie o bezpieczeństwo używania tego gadżetu podczas jazdy. Jak pisze producent: "Badania wykazały że w dużej ilości wypadków w których dzieci zostały poważnie ranne, pas naramienny ześlizgnął się z ramion i nie był w stanie prawidłowo ochronić dziecka. Łącznik firmy BeSafe przytrzymuje pasy w prawidłowej pozycji blisko szyi oraz utrudnia dziecku samemu zdjęcie pasów. Łącznik ulega zniszczeniu podczas wypadku i nie powoduje trudności w rozpięciu pasów". Jak dla mnie - rewelacja!
I, słuchajcie, ten łącznik można z powodzeniem stosować też w wózkach. Sebastian równie sprawnie wyswobadzał się bowiem z pasów w wózku GB Pockit. Odkąd stosujemy w tym wózku łącznik pasów BeSafe, już tego robić nie może. Ale - i całe szczęście! - w ogóle nie denerwuje się tym faktem.
4. kitchen helper domowej roboty
O tym gadżecie. Hmmm, czy mebel można nazwać gadżetem? Mam nadzieję, że tak, a jeśli nie, to liczę na to, że wybaczycie mi moje gadżeciarskie faux pas. 😉
Tak zwanemu kitchen helperowi poświęciłam cały osobny post na blogu (link do wpisu powyżej). W wielkim skrócie powiem, że chodzi o mebel w wersji DIY (można kupić wersje gotowe, ale są wtedy o wiele wiele droższe). Kitchen helper (po polsku w dosłownym tłumaczeniu: pomocnik kuchenny) to nic innego jak pewien rodzaj podestu, który pomaga małym dzieciom w bezpieczny sposób uczestniczyć w pracach kuchennych (i nie tylko). Dzięki niemu dziecko może stać wyżej niż na podnóżku, a co za tym idzie dosięgnąć blatu, a nie ma ryzyka, że spadnie i sobie zrobi krzywdę.
Jak dla mnie ten mebel to absolutne must have! Nie siwieję na myśl, że może spaść z wysokości, bo ten mebel go chroni. Swoją drogą od jakiegoś czasu Sebastian przesuwa kitchen helper po całym mieszkaniu i dzięki temu w bezpieczny sposób poznaje zawartość najrozmaitszych szaf oraz podziwia widoki za oknem. 😉
autor zdjęcia: Daga Wis Fotografia |
Podobały się Wam wybrane przeze mnie mniej znane gadżety dla noworodków, niemowląt i małych dzieci? Czy znacie któreś z nich? Sprawdziły się również u Was? A może znacie jakieś inne super gadżety, które są dla Was absolutnym must have, a jednak nie są zbyt często wymieniane w tego typu zestawieniach? Powiedzcie mi o nich. Z chęcią je poznam. :-)
Jeśli spodobał Ci się ten wpis i chcesz być na bieżąco z moimi działaniami i niczego nie przegapić:
- obserwuj mnie na Facebooku - Mama pod prąd FB
- zaglądaj do mnie na Instagramie - Mama pod prąd Instagram
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
• Za wszystkie komentarze z góry bardzo dziękuję :-)
• Obraźliwe komentarze będą usuwane